Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/258

Ta strona została skorygowana.

— O tak! Wypiękniałaś jeszcze i wyrosłaś. Jesteś bardzo piękną, Loro.
Tamta uśmiechnęła się rozkosznie.
— Nie piękniejszą od ciebie. To nie komplement, ani zdawkowa moneta, Andziu. Kłamać nie umiem. Tylko twoja uroda inna, moja inna, ty dla znawców, ja dla... smakoszów! ty główka Axentowicza, ja hetera Żmurki. Tyś się Andziu zmieniła także, ból cię wycyzelował wirtuozowsko. Kraśna, stepowa, buńczuczna uroda twoja wysubtelniała. Jesteś tą samą Hańdzią z wilczarskich borów i stepów, tą samą z naszej szlichtady, pamiętasz?... gdy cię Andrzej, niósł z zaspy do sanek, jak ci wtedy grały te twoje kare oczy! A jednak jesteś inną, tak jakby z pączka róży szkarłatnej rozwinęła się biała orchidea, niesłychanie wytworna w rysunku i w typie.
Tarłówna zadrżała znowu ze zdumieniem spojrzała na Lorę.
Andrzej mówił do niej zawsze: „mój pąku szkarłatny“, róże purpurowe przysyłał, mówiąc, że to jej symbol... A teraz ta... tak samo porównywa...
— Tak, Andziu, ból to rylec genjalny — mówiła Lora idąc za swą myślą. — Ja co innego. Mnie życie płynie wśród dusznej atmosfery... życia właśnie, ukropu życiowego, podniet szałów. Blaski, nie koniecznie słoneczne, lubię elektryczność, złoto, upał krwi, kipiątek wielkiego świata, oto mój żywioł, moje natchnienie. Dla tej chimery poświęciłam wszystko, nawet... matkę.
— Czy jesteś... zamężną?... — spytała Andzia nieśmiało.
Długi moment pauzy.
— Tak, przecie adresowaliście do mnie pod obecnem nazwiskiem. Nazywam się teraz Lora von Bredov Nordica.
— Ładnie się nazywam, prawda? Lepiej to brzmi, niż moje dawne Smocinsky. Tamto trąciło zawsze przeróbką, wzbudzało nieufność, a na Riwierze, quand meme czuli są na dźwięki nazwisk.
— Mieszkasz w Nicei?...
— Czasem, ale stale w Monte-Carlo. Ach Andziu przyjedź tam do mnie, do nas... na jasny brzeg. Odżyjesz, na duszy i ciele się wzmocnisz.
— Ja?... do Monte-Carlo?!...
— Cóż by to było dziwnego? Odwiedzisz moją siedzibę, będę dla ciebie ciceronem, że ci to ulgę przyniesie, za to ręczę. W takiej atmosferze jak dotąd żyjesz, można się odrazu dać zabalsamować. Okropność!... Powiem ci...
Wbiegł Jan z krótkim okrzykiem:
— Mama bardzo źle, wzywa Andzi.