Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/29

Ta strona została skorygowana.

cił ze stoła, w żonę, ale ona, niegodna, odskoczyła i świecznik wyciął w samą skroń Sebastjana, ubijając go na miejscu.
— Jezus, Marja! Zabił syna — krzyknęła Andzia.
— Tak, zabił miłowanego syna — powtórzył stary, — jak. echo, patrząc ponuro w gasnący ogień. — Może tak źle wymierzył, albo i sam nie wiedział, co robił. Tymczasem syna zabił, a macocha uciekła. Wył nieszczęsny bojar przy martwym ciele synaczka, tłukł łbem o ziemię, całował trupa syna, ale go już nie ocucił. Wtedy to serce jego zagorzało zemstą nad żoną. Zabić ją za to, do lochu wtrącić za hańbę, za zbrodnię, za skuszenie dziecka i mord nad nim. Cały dwór postawił na nogi, da poszukiwania jej zarządził. Aż tu mówią mu, że tylko co bojarzynia z jednym wiernym kozakiem konno pognała w stronę borów. Tedy pogoń za nią, sam władyka, jak upiór straszny, leciał na czele zbrojnych rabów, z mieczem nad głową, z gęby mu pianę toczyło, ryczał, jak tur, „krwi, krwi, zemsty“. I walili przez pola i bory, przez łąki i gościńce, jak tabun koni piekielnych, na których wilkołaki gnają do mogił z powrotem, po nocnej hulance. Dojrzeli niewiastę i kozaka, umykających co koń wyskoczy. Wpadli w ten oto bór, tylko, że większy on wtedy był i straszniejszy. Koło tego mostka, jużci nie tego samego, ale tu na grobli, już, już ich doganiali, już szablę męża czuła prawie na karku niewierna i zbrodnicza żona, już mieli ich złapać, aż ona raptem krzyknęła na cały bór... „Czarcie ratuj! bo ginę!“ Widno pohane usta nie ośmieliły się nawet Boga wzywać do takiej roboty. A czart usłyszał, skoczył pomiędzy nich i nastawił rogi. Odrazu konie tamtych powpadały po brzuchy w błoto, zaczęły się topić, co widząc pan, zeskoczył z kulbaki, ale wraz zapadł po szyję. Ujrzawszy śmierć straszną w błocie, hańbiącą, i ratunku znikąd, bo czart się tylko śmiał, sam własną ręką wystrzałem z bandoletu roztrzaskał sobie głowę. Raby jego wyratowali się niektórzy, ale macocha uciekła. Sługi powróciwszy do dworca z ciałem swego pana, zrobili piękny pogrzeb dla ojca i syna i opowiadali wszystkim, co jak się stało. I ot się skończyło: ziemię nieboszczyka zabrała rodzina, a djabeł raz wezwany, ciągle już opiekę miał nad macochą, aż zbrzydziwszy to sobie, pokusami i nasłanemi wyrzutami sumienia zwlókł ją tu w te błoto i wziął na rogi. Znaleźli ją ludzie z przebitemi wnętrznościami, które śmierdziały siarką, a czarne były, jak smoła. Od tej pory, co rok, o północy, w rocznicę jej śmierci, pokazuje się tu czart, biorący na rogi niewiastę i pan, co się strzela w błocie.
Grześko umilkł. Westchnienie ciężkie wzdęło mu piersi, opancerzone blachą z koroną i herbem Kościeszów, tu gdzie dawniej były insygnia Hołowczyńskich, dziadów Andzi.
Milczenie trwało długo, pierwszy odezwał się Jaś.
— Straszna jest ta historja, ale chciałbym zobaczyć djabła z tą macochą. Którego to dnia pokazuje się?