Leśnik wzruszył ramionami.
— Tego to już nie wiem. Gadają, że to było w jesieni, koło Różańcowej, to znowu, że w Wielkim poście, ale ja tam tego nie widział, tylko samego czarta zeszłem nieraz, jak w błocie się iskał... i to zaraz zaklęciem go odegnałem.
Jaś i Lora zerwali się z miejsca, proponując wycieczkę na żerowiska łosi. Zaczęli zbierać do koszyczka resztę prowiantów i tłumić ogień już dogasający, coraz niższy i bledszy. Siwobłękitne, wątłe płomyki wsiąkały wolno w krwisty żar, którym barwiły się węgle. Co raz, to jakiś języczek łypnął do góry, broniąc się od mlecznego popiołu. Wystrzelił i zgasł, w drugiem miejscu puścił iskierek kupkę, ozłocił się, chwilową nadzieją błysnął, lecz bez podniety, znowu malał i kładł się pokornie w purpurową, rozżarzoną masę.
Zniecierpliwiony Jaś jął go zawalać ziemią, tłoczyć, że dymiło jeszcze konające ognisko, wnet i ostatnie ślady jego pokryła gruba warstwa tłustej, czarnej ziemi.
Grześko nie ruszał się. Siedział ciągle w kuczki, i patrzał w przestrzeń leśną, z widoczną zadumą ma twarzy starczej. Jakieś myśli dawne, przypomnienia mroczne suwały się wskroś źrenic szaro-zielonych, drżały na zwiędłych powiekach, spływana bruzdy, idące od oczu, gęstą siecią rozłażące się po twarzy, czole, aż do włosów białych, do zażółconych tytuniem kępin starych wąsów i ust zapadłych, bezzębnych. Rumieniec, niewiadomo, czy z bliskości ognia, czy z wewnętrznej podniety, okraszał tę twarz starczą na korpusie tęgiego człowieka, bo ramiona miał szerokie, pierś wydatną i mocną, całą postać, bez wiekowych przygarbień i wahań. Ciało zahartowane; silny dąb z głową skłopotaną i przeżytą, niby koroną, co stoi mocarnie na swym pniu, lecz liście kurczą mu się, żółkną i opadają.
Tylko jedna Andzia zauważyła kontemplację Grześka, cicho podsunęła się do niego.
— O czem tak dumacie? — a po chwili znowu, jakby tknięta przeczuciem — może o mamie? Czy wy kochaliście mamusię moją?....
Stary zadrżał. Spojrzał na Andzię z widocznem zdumieniem.
— Boże chorony! bojarzynka umie czytać, co dusza w człowieku gada? A o kimże jaby myślał, jak tę historję mówił? Toż o pani naszej, bojarzynie naszej kochanej, zczezła ona ze świata, jak ten ostatni płomyczek, ziemią zawalony, co ot przed nami zgasł, taj spłynął do ziemi. Ja jej kiedyś bieduleńce tę samą historję o czarcim mostku opowiadał, da na tej samej polance.
Andzia przysunęła się bliżej.
— Mojej mamusi opowiadaliście to samo? I co ona, co słuchała?
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/30
Ta strona została skorygowana.