Z pod mostka, nagle, z łomotem, świstem i charkotaniem piekielnem wypadł jakiś potwór kosmaty, czarny, huczący, mignął w oczach wystraszonych w najwyższym stopniu ludzi i ciężką masą swego cielska potoczył się po bagienku, jak zjawa okrutna w głąb boru. Znikł w kępach rokiciny i dzikiego głogu.
— A słowo stało się ciałem!... W imię ojca i syna; na kolana detyny! — wrzeszczał stary.
Jak ojciec broniący swe dzieci, ogarniał młodych ramionami, tuląc ich do siebie.
Długi moment przeszedł, zanim ochłonęli, stojąc jak na pół w klęczącej pozie, słysząc wzajemnie bicie serc.
Pierwszy przemówił Jaś:
— A co? czy kłamałem?...
Grześko podniósł się, wyprostował, podejrzliwie patrzał dokoła, blady, z dygoczącemi ustami i zastygłem przerażeniem w oczach.
— Niedola nasza, że on się nam pokazał, to zawżdy nie dobrze, to tak jak puszczyk, co na człowieka huka, dobrze nie wróży; mnie staremu już nic, ale wam młodziankom... całkiem kiepsko.
— Nic nam się złego nie stało, a co widziałam, to widziałam — rzekła Lorcia rezolutnie.
— Mnie się zdaje, Grześku, że to był dzik; przyczajony siedział i myśmy go spłoszyli — rzekła Tarłówna. — To był dzik-pojedynek.
Na twarzach Jasia i Lorci błysnął cień zawodu, niechętnie spojrzeli na Andzię. Ale stary obruszył się gniewnie.
— At, będzie tu jeszcze pannuńcia wydziwiać!... dzik?...
ot tobie masz! Nie znam ja, co dzik, a co... tfu! nietrza wymawiać, bo — i tak my dziś o nim za dużo gadali, jeszcze wróci, a bo co...
— A jednak to napewno dzik — upierała się Handzia.
— Mało widno bojarzynce było strachu, kiedy tak gada. A jak dzik, to co?... On się czasem niesamowity i w dzika zamienić potrafi, o waa!! abo i w inną jaką bestję, ale kto on, to ja go poznam. Boże chorony!
— Cóż pójdziemy na łosie?... Teraz właśnie wyjdą na żer, bo już słońce zachodzi — mówiła Andzia.
Grześko zaprzeczył.
— Jak panienki i panicz chcą, to jutro świtaniem pojedziem. Teraz już późno. Nim zajdziem na bagna, to i noc nastanie. Trza iść na dróżkę-pokrestkę, już tam musi nadjechał „szaraban“ z Wilczar. Do domu czas...
Grzegorz po zajściu na mostku stracił zupełnie humor.
Poszli żwawo.
Czekały już na nich konie z leśniczówki.
Siedli i pojechali.
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/33
Ta strona została skorygowana.