trafia i, Boże chorony! czasem niebezpieczny, z drzewa ci szuśnie na kark człowiekowi albo i bydlęciu. Lepiejby zobaczyć moręgowate warchlęta, albo cielątko centkowane od łani, bo to jest przymilne, albo wydrę koło jeziora „Temnyj hrad“; ich tam jest dużo. Tam stanowisko poobsiewał ja popiołem dla świeżego tropu, a i łapek drucianych z rybką ponastawiał, to tyż dobrze, samotrzaskiem się zamykają i młoda wydra, biedneńka, jest!
— Pójdziemy tam z wami Grześku, dobrze? — zaszczebiotała Handzia.
— Oj! Kiedyż to daleko i do jeziora droga kiepska; błoto da gruzy, bo Temnyj hrad to było stare zamczysko, rozwaliło się taj na około gruzem obrosło. A jezioro też straszne, czarne, zimne, na około hały bagniste. Ej tam to strach prowadzić takie delikatne panienki.
— My jesteśmy mężczyźni Grześku, my pójdziemy — woła Jaś, — lecz stary kładzie mu dłoń na ustach.
— Cicho! Stać ani drgnąć, idzie łoś.
Przystanęli, skupieni ciasno, jak wmurowani w ziemię, zasłaniały ich olbrzymie pnie jodeł rudo-złotych, gubiąc w sobie ciemne ich postacie. Łoś szedł istotnie jeszcze niewidzialny, poprzedzał go chrupot gałęzi, oraz ciężkie miarowe stąpania wielkich racic, przytem stęk głuchy. Słychać było wyraźny świst powietrza wciąganego przez chrapy szerokie.
Wreszcie ukazał się oczom patrzących zwierz ogromny, brunatno siwy, nieproporcjonalnie wysoki, na przodzie, z garbem na karku jak siodło, zaś na tyle opadnięty, niby spiłowany z krótkim omykowym ogonkiem.
Nogi wysokie stawiał zginając je nieco w kolanach, głowę brzydką, nadmiernie wydłużoną także z garbą nad czołem i obwisłemi ochłapami chrapów pochylał nisko, ciężarną wielkiemi rogami, które jak misy szerokie rozgałęziały się w grubsze i cieńsze konary. Oczki stosunkowo małe, siwe, apatyczne były; za mgłą, pełne flegmy i sybarytycznego lenistwa; postępując wolno kiwał obwisłą głową z apatją limfatyka, idącego do pełnego stołu.
— To stary szuflak — szepnął Grześko — główny prowodyr stada na rykowiskach, ale teraz on chodzi sam, ile że klępy z cielętami trzymają się osobno w gąszczach zwartych. Czuj duch teraz, bo się spłoszy, a idzie taki pewny jak sam bojar. O waa! żeby teraz fuzją wziąć na cel, da na komorę...
Tym razem Andzia zakryła ręką usta staremu. Łoś mijał ich właśnie, przypominając ciężkiemi ruchami cielska niezgrabnego starego chłopa, który wraca od pracy znojnej.
Stanął na jeden moment może instynktem tknięty, podniósł chrapy, i zawachlował niemi podejrzliwie. Widzowie zataili
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/37
Ta strona została skorygowana.