Dopowiedział prawie szeptem, lecz Andzia usłyszała i zrozumiała.
Kościesza nie był lubiany w okolicy.
Tarłówna zaprosiła gości na śniadanie. Czeluście torby Jasia otworzyły się na nowo, ale młody pan zawołał:
— Ach! Wybornie! urządzamy wspólną ucztę, bo i ja mam tu coś w swej myśliwskiej spiżarni i o ile nie zamokło...
Okazało się, że właśnie nie, zaczął tedy wyjmować na pień różne przysmaki, chleb, masło, półgęski, kurczęta z rożna, znalazła się butelka starego miodu i owoce w cukrze. Te ostatnie rozśmieszyły Andzię.
— Ależ z pana smakosz! leniłabym się tyle tego nosić.
— Eee! proszę pani co to znaczy? Dziś wybrałem się na kaczki tylko do południa, więc dlatego tak mało, jak idę na cały dzień, dźwigam więcej i... głodny wracam.
Zaśmieli się. Bujna, młodzieńcza wesołość opanowała wszystkich, wypili miodu i zaczęli spożywać śniadanie ze smakiem, gawędząc na wyścigi. Grześkowi dostała się podwójna doza napitku i wszystkiego w hojnych porcjach, aż stary bronił się od takiej szczodrości.
Olelkowicz spytał.
— Ja polowałem, ale co państwo robili na Krasnej duszohubie?
— Obserwowaliśmy łosie.
— Brawo! Czyli, że od pierwszego brzasku siedzicie tu? ja tak samo, trzebaż trafu żeśmy się nie widzieli. Ale co duszohuba? prawdziwie nazwana krasną. Cóż za bogate barwy fjoletów, a potem różów!
— Zauważył pan to? prawda?! — zawołała Tarłówna ciekawie z odcieniem radości w głosie.
Olelkowicz klasnął w dłonie i odrazu prędkim ruchem podparł się rękoma pod boki.
— Ależ pani mnie naprawdę ma za żarłoka tylko i myśliwego. Pomyłujte pannuniu! ja się gniewam. Siedzę wprawdzie po uszy w bagnie ale oczy mam na wierzchu, i duszę poetycką także. Zresztą widok tej duszohuby o świcie i przy wschodzie słońca każdego poruszy.
Zaczęli sobie opowiadać różne wrażenia z wycieczek leśnych, Olelkowicz mówił dużo o swych trofeach myśliwskich i zapraszał młode towarzystwo do odwiedzenia własnych lasów, sąsiadujących z wilczarskimi. Podczas rozmowy najwięcej śmiała się i trzepotała Lorcia Smoczyńska, rówieśnica Tarłówny, bardzo ładna. Zupełnie odrębny typ niż tamta. Andzia smukła, wysoka, ale raczej drobna w budowie ciała, z czarnemi, lśniącemi włosami i oczyma tegoż koloru, mieniącemi się w złote refleksy, o fiołkowych połyskach białek; oczyma czasem tęsknemi, czasem pełnemi bujnego życia, zawsze za lekko łzawą powłoką, głębokie jak toń jeziora. Rysy Handzi nie
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/42
Ta strona została skorygowana.