Młodzieniec nic nie odrzekł, udał że nie dosłyszał. Zmiarkował to stary i zagadał inaczej.
— Ot już widzieli państwo, Krasną duszohubę, da Czartowyj mostek, ale jeszcze nie widzieli Temnego hradu. Tam to dziwy, da dziwy! Ho to jest daleko, blisko granicy lasów prokopyszczskich, pojedziemy i tam bojarzynko, prawda?
— Co to za dym na prawo? — spytała Hańdzia.
Stary skoczył naprzód i jak ogar węszył, śledził, wreszcie rzekł:
— To cygany, Wid‘my zaraz rozłażą się po boru, da po wsiach jak te pluskwy, niczem nie wykurzysz, zaraz i złodziejstwa się zaczną. Palą chrustem i widać bogate szatry, bo smakowite zapachy „niucha się“. Oo! czuć słoninę, da jakieś delikatniejsze przyprawy.
— Chodźmy tam! — zawołała Handzia.
Jaś przywołał Lorcię i Olelkowicza, oni również wyrazili chęć odwiedzenia obozu. Poszli wszyscy razem.
— Andzię cyganie wezmą za swoją rodaczkę — rzekła Lora. — Jeszcze się do nas przyczepią, żeśmy cię ukradli.
— Ej, niepodobna bojarzynka na cyganichę. Boże chorony! Tylko co oczki kare, ale to także wid‘my mają inne. Chyba już korolewna cygańska...
— Pasjami lubię taką właśnie cygańską urodę — rzekł Olelkowicz z zapałem, patrząc na Tarłównę — lecz odrazu spostrzegł się i zmieszał niesłychanie. Łuna czerwona opłynęła mu wyraziste rysy i czoło młodzieńcze.
Lora zła na niego za ten zachwyt i ciągłe spoglądanie na Andzię wypaliła bez namysłu.
— Także szczególny gust! Gdyby pan był albinosem nie dziwiłabym się, bo, les extremes se touchent. Ale tak!?...
— Więc jako szatyn mam lubić albinoski, wedle teorji pani?... Ślicznie dziękuję!...
— Nie, białowłose dla brunetów, dla szatynów istnieje kolor pośredni, złoto, rudy, ognisty...
— Odważna panna! — pomyślał Andrzej, patrząc na warkocze Lory.
Oto i szatry. Cały obóz. Na małej łysince wśród gęstych zarośli leśnych, szarzało kilkanaście dużych namiotów płóciennych z czarnemi czeluściami otworów wejściowych. W głębi, za szatrami stały wozy ładowne, pomiędzy drzewami, w zaroślach widać było konie tęgie i trochę dzikie, popętane z rozwianemi grzywami i ogonami do ziemi.
Na środku obozowiska palił się duży stos ognia, nad nim wisiał kocioł czarny na żelaznych umocowany drążkach. Obok stało kilka cyganek, jedna wielką warząchwią mieszała w kotle, dwie skubały kury, jedna na kawałku deski słoninę krajała w długie paski. Drób porznięty i pierze leżało obok skubiącej
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/44
Ta strona została skorygowana.