cyganki. Mnóstwo czarnych, półnagich cyganiąt, o głowach kudłatych jak rzeszota ogromnych, kręciło się w około ognia i kobiet. Przy wejściach do szatr siedziały i stały grupy cyganów w rozmaitych strojach, czasem w malowniczych lub w łachmanach. Obraz okraszony słońcem, na tle ciemnego boru, na jasno zielonej murawie wyglądał przepysznie.
Gdy wycieczkowicze zbliżyli się, zaatakowały ich najpierw psy, czarne, zwinne i niesłychanie złe, szczerzące białe kły; z gardzieli ich wychodziło chrypliwe szczekanie i wark krótki a wściekły.
— Zabrać psy! huknął Grześko na cały bór, trzymając za obrożę wyżła Olelkowicza. Widocznie głos jego groźny i pewny siebie zrobił wrażenie, bo oto z bandy wypadło kilku wyrostków, ciemnych, jak z miedzi wykutych, z wielkim pośpiechem uciszali brytany. Cyganki przysłoniwszy oczy rękoma, jęły patrzyć badawczo w stronę przybywających; z gromadki siedzącej przy najbliższym namiocie powstał wysoki cygan, z czarną brodą, przeciągnął się, podniósł w górę rozluźnione paski pantalonów i także patrzał pilnie, lecz z flegmą na obce osoby wkraczające do obozu.
Grześko niespodziewanie przemówił do niego po cygańsku, co kudłacza wprawiło na razie w zdumienie, ale po chwili zmarszczył się groźnie i już podejrzliwie patrzał na gości. Stary leśnik łatwo mu się wylegitymował, wmieszał się do rozmowy i Olelkowicz, poczem nastąpiła najlepsza zgoda. Cyganie odrazu weszli we właściwą rolę: dzieci opadły przybyszów, żebrząc o jałmużnę, cyganki oglądały ciekawie panienki, także prosząc i mamląc niezrozumiałe wyrazy.
Stara cyganicha, Onuta, którą Grześko poznał odrazu jako dawną znajomą, przyniosła stołki, prosząc gości, żeby usiedli i ogrzali się przy ogniu, bo ranek chłodny. Cyganów przybywało, z każdej szatry ukazywała się jakaś nowa postać. Obóz był duży i bogaty. Podeszło parę dziewczyn w chustach kraśnych, pasiastych, zawieszonych jak chlamidy. Twarze czerstwe, hoże: gorącą swą cerą i oczyma przepaściście czarnemi przykuwały do siebie wzrok Olelkowicza. Młody pan był jak w ukropie, cyganki nęciły go nieprzeparcie, ale wstydził się trochę Andzi, bał się żartów Lory, lecz i ona również zajęła się pięknym cyganem bardzo gorliwie. Śmiała zawsze i wyzywająca, używała sielanki z zupełną swobodą.
Uwagę Tarłówny zwróciła jedna szatra, ozdobniejsza, niż inne, pokryta płótnem w kolorowe pasy. W głębi jej, blisko wejścia na wysokiem posłaniu, z oparciem z barwnych kilimów, w pól leżała kobieta młoda i nadzwyczaj piękna. Spowita była we wzorzystą tkaninę, miękko otulającą wspaniałe jej kształty, włosy w dwóch grubych warkoczach splecionych przy skroni przeplatały złote cekiny i paciorki, wierzch głowy do połowy czoła nikł w zwoju gorąco żółtej materji jedwabnej, zakoń-
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/45
Ta strona została skorygowana.