Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/47

Ta strona została skorygowana.

dał Olelkowiczowi wielką swą czerwoną dłoń. Młody pan stropił się, lecz ręki nie cofnął. Cygan zauważył wahanie, zaśmiał się szeroko.
— Kiedy znajomy, to znajomy, nie trza się wstydzić cygańskiej ręki. Inna ona, niż wasza, kneziu, ale ludzka, a ja tu król. Poszli chłopcy won!! — krzyknął na małych lazaronich obozowych, którzy, żebrząc, jednocześnie wyprawiali przeróżne skoki i figle.
Zaczął wołać na nich po cygańsku, tak, jakby wyszczekiwał ostre twarde wyrazy.
— Trzeba to na powrozie trzymać, bo jak nie, to brykają — rzekł do Andrzeja tonem poufnego zwierzenia. — A co państwo robią tak rano w boru? — spytał jeszcze.
Otrzymawszy odpowiedź, uśmiechnął się pobłażliwie.
— Tak to człowieka zawsze do boru a do pola ciągnie. Pałace nie wystarczą, trza powietrza, jakaby klatka nie była, a dlatego klatka dusi, nudzi, aż człeka na świat szeroki wygna. — I ot nadybali państwo cyganów i pewno się nastrachały panienki, bo to nas dla niewiadomej przyczyny ludzie boją się. Ale nie trza; złego nikomu nie robimy — zapewnił poważnie.
— U was ładny obóz, dużo koni dobrych, ładne dziewczęta, chwackie chłopcy — chwalił Olelkowicz.
— Ot to już w nagrodę za dobre słowo trza państwu zagrać. Hej muzykanty! — huknął donośnie.
Projekt został przyjęty ochoczo, dla wirtuozów bandy był rozkazem. Odrazu kilku młodych cyganów skoczyło do szatr i wnet przynieśli różne instrumenta, więc skrzypce, basetlę, bębenki zdobne w dzwonki i brzękadła, jakieś blachy jasne, któremi stukali jedne o drugie, w takt melodji. Była i duda góralska, i kobza, i jakieś flety dziwaczne, cała oryginalna orkiestra.
Muzykanci skupili się opodal i zgodnie na klaśnięcie Donru zaczęli grzmieć węgierskiego marsza Rakoczego. Grali dobrze a dziko, czarne kudły trzęsły się nad instrumentami, oczy pałały zapałem. Donru wsparł się w boki i jął przytupywać stopą prawej nogi, czasem klasnął rękoma i rzucał głową z widocznem ukontentowaniem. Cyganki starsze, zgromione wzrokiem króla, zabrały się żywo do roboty przy kotle, tylko Onuta siadła w kuczki obok Andzi i kiwając się to w lewo, to w prawo, mruczała coś niewyraźnie.
Olelkowicz nie wytrzymał, porozumiał się wzrokiem z Lorką i spytał króla.
— To już chyba potańcujemy?
— Można — odrzekł Donru z powagą i dał nowy rozkaz muzyce.
Zabrzmiała jakaś skoczna polka, czy czardasz, coś pośredniego co jednak dało się ująć w takt.