Olelkowicz z Lorką puścił się w taniec na gładkiej murawie, za ich przykładem poszli cyganie. Kilka par hucznie i ostro tupało, wiło się w słońcu. Pokrzykiwania i hołubce dodawały ochoty. Zachęcona Andzia poszła w tan z Jasiem, wnet wyrwał mu ją Olelkowicz, Lorka zaś ze zwykłą swą odwagą wzięła do tańca cygana, Dżinga, który jej się odrazu tak podobał. Sprawiło to wyborny efekt, Donru rozpromienił się, nawet Zoira wyszła z szatry i stojąc opodal patrzyła na tańczących z łaskawym uśmiechem. Olelkowicz i Jaś nie tracili czasu, obtańcowywali młode cyganki z takim zapałem, że i one wpadły w ekstazę; Andrzej głównie zyskał sobie uznanie, król tytułował go stale „knaziem“, wymawiając „kneź“. Nagle Donru wziął go pod rękę podprowadził do swej żony i wspaniałomyślnie pozwolił mu z nią zatańczyć.
Młodzieniec wykonał ukłon tak wykwintny, jakby naprawdę przed monarchinią na dworskim balu i ruszył w tan.
Zoira tańczyła z początku powściągliwie, jak wypada na królową, ale zapał Ołelkowicza podziałał na nią. Oczy jej zagrały, wydała głośny, trochę dziki okrzyk i już zaczęła taniec z pasją, z szałem, falowała figurą, drobiąc nogami i od czasu do czasu zlekka pokrzykując. Król jednak wkrótce przerwał jej zabawę i skinieniem ręki oznajmił, że dosyć.
Donru zaznajomił Zoirę z panienkami, poczem oznajmił towarzystwu, że musi ich ugościć w swym obozie, zatem poczekają tu na ucztę wspólną, a tymczasem niech się bawią jak kto chce. Młodzież wpadła w doskonały humor, młode cyganki popisywały się śpiewami, kładły panom karty, chłopcy pokazywali różne sztuki łamane i nawet magiczne.
W ogólnej harmonji tylko stary Grześko czuwał, nie ufając nawet królowi, bał się, żeby dobra komitywa nie skończyła się jaką niespodzianką, okradzenia naprzykład. Ciągle ostrzegał paniczów i szeptał do Andzi.
— A pannuńcia myśli, że te kury, te kaczki, a słonina to własne, abo kupione? Ukradły juchy, taj już, tylko nie tu blisko, bo tam gdzie stoją, to nigdy nie kradną, mądre ścierwa! A taż królowa to tyż w kradzionych szatach paraduje, bojarzynka nie wierzy? Boże chorony! A cóż to oni chramy mają, abo grody jakowe? Ot szatry, daj szatry, z kradzieży to wszarstwo żyje. Tfu! nawet nie pięknie, że się pannuńcie z nimi tak bratają; niech już tamta panienka, ona akurat do tego, ale bojarzynce nie dam z cyganem tańcować, wara mu wołokicie.
Uczta była gotowa.
— A gdzie jest Makruna? — spytał Donru, rozglądając się po bandzie.
— Makruna, to sławna worożycha, najstarsza cyganka w obozie — objaśniła Andzię Zoira.
Pobiegli po nią z rozkazu króla. Uakazała się wkrótce przyprowadzona przez dwie młódki. Worożycha szła wolno
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/48
Ta strona została skorygowana.