— Oho! Przed panuńką świat cały, poco szatra, choć może w szatrze i spokój byłby większy, wiatr halny w górach nie tak czasem dokuczy, jak te wiatry co na świecie ludzi rwą, zatłukują.
— Źle czasem na świecie panienko, że i cyganom lepiej.
— Skądże wy o tem wiecie, skoro jesteście zawsze daleko od świata? — spytała Handzia.
— Skąd wiem? Daleko od świata? Ej, ale nie na gwiezdach jasnych, a na szarej ziemi żyję, to i wiem dużo. Co na świecie Bożym niedoli. Hej i nie zliczysz! U nas lepiej, każdy od maleńkości wie, że nic go dobrego nie spotka, a zginie zawsze, jak nie z bidy, to w bitce jakiej; taki los cygana. Dlatego u nas i wesoło panuńku, my Boże ptaki i za to my Bogu wdzięczne, skrzydła mamy, a lot szeroki. Chce się borów, to tam lecim, chce się gór, to do Tatrów, abo na Karpaty, a jak znudzą wirchy o hej! na doliny spadamy jak orły, do strumieni, ruczajów górskich. A też tu bory wilczarskie złe? A prokopyszczskie puszcze, a debry (wąwozy), a jary, stepy? Hej! Hej! i oko nie dopatrzy i dusza nie doleci do końca. To życie!
Andzia zasłuchała się; opowiadanie cygana budziło w jej duszy tęsknotę za życiem nieznanem, za jego urokami. Wrażliwa jej natura chłonęła przedstawiane przez cygana krajobrazy. Nie zauważyła, że stara Worożycha Makruna patrzy na nią długo, pilnie: i coś mruczy do siebie, obudził ją, wrzaskliwy głos Lory.
— Anko, Jasiu, panie „kneziu“, podrzeźniała króla, niech nam worożycha powróży. Zgoda?
— Ja naprzód tej panuńce będę wróżyła — zamamrotała stara skwapliwie — biorąc rękę Tarłówny dość obcesowo.
— Nie! nie! Ja nie chcę! — krzyknęła Andzia z przestrachem, cofając rękę.
Olelkowicz uśmiechnął się.
— Pani się boi? Czego?
— Handziu, daj jej rękę, wielkie rzeczy i nam będzie wróżyła — zapewnił Jaś.
Tarłówna podała dłoń starej z lekkim drżeniem wewnętrznem. Wszyscy skupili się ciasno, ogień trzaskał, sypiąc iskrami. Cisza zaległa i dziwna powaga. Worożycha miała w obozie opinję wielkiej znawczyni swej sztuki, miano ją niemal za jasnowidzącą. Król i królowa zataili oddech w piersiach, twarze były ciekawe, przejęte chwilą, trochę zalęknione. Worożycha nie zawsze chętnie dawała się uprosić do wróżby, więc jej uwaga skierowana tak wyraźnie na „ciemną panienkę“, zainteresowała obecnych cyganów.
Stara długo i ściśle badała dłoń dziewczyny, kręciła głową, cmokała ustami; zaczęła mówić gardłowo łamanym językiem:
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/50
Ta strona została skorygowana.