dreszcz ten od niej przeszedł na młodzieńców tak, jakby istotnie wiązało ich jedno ogniwo, jeden prąd.
Cyganka gorączkowo składała karty, była jakaś zła i groźna, a tajemnicza.
— Powróżcie i mnie, ale nie tak straszno, lepiej trochę?...
— Mówią karty, ręka ludzka, nie ja sama. Dajcie ruczku.
Patrzyła uważnie na dłoń Lory i wykrzyknęła:
— Inna dola, inne życie! Mościa damulka wiatrem poleci, gdzie krew poniesie! Jak górski potok w piankę się stłucze i pogna het, het! Lekka pianka!... kamienie wszystkie ominie i nijakiej zapory nie zna, gdzie trzeba przeskoczy, gdzie trzeba zniknie. Lekkie życie, łatwy będzie świat, bogato i cudnie, tylko próżno... próżno. Jeno złotości dużo, bo krew zahuczy, to i złota dorzuci, i tak po świecie ferdu... ferdu!... ot... taka... cygańska dola!...
— Głupia baba! — zawołała ostro Lorka, wyrywając dłoń.
— O!... ho, ho! głupia!? Czasem i los głupi bywa, jak go człek za uzdę nie złapie i nie wstrzyma. Niech mościa damulka ściągnie uzdę, to i los mądry będzie. Ale to już trudno, krew wartka, poniesie.
— Dosyć tych wróżb na Boga! podenerwowały się panie — rzekł Andrzej, rzucając cygance do chusty złotą monetę.
— Bo i wasze dole nie wesołe — mruknęła wiedźma, zgarniając chciwie hojną zapłatę.
— A panom wróżyć nie będzie? — spytał Donru.
— To jedno, to jedno, jeden łańcuch.
— Trzy dusze, a jedną niedolą razem skute, trzy życia a jeden los — mruczała Mokruna.
Jaś zmienił się na twarzy; zatargnął nim straszliwy lęk; blady był i jakby zamarły.
Olelkowicz nadrabiał miną.
Grześ, który wszystko słyszał i drętwiał z przerażenia, oprzytomniał nareszcie.
— Chodźmy stąd, do licha! jasne państwo. Boże chorony! Tfu! Tak to zawsze z wid’mami się zadawać. Zaraz coś paskudnego wylizie. Już południe, chodźmy.
Worożycha, podniesiona przez wnuczki, położyła rękę na ramieniu Andzi i rzekła z powagą wielką, z tragicznemi oczyma.
— Nie blednij na liczku, mościa damulko, jak serce zblednie, to wtedy źle,. Jeszcze ja ciebie zobaczę, nie w tej to krasię, co teraz, oj... nie w tej, nie w tej, ale jeszcze ja ciebie zobaczę...
Mokruna stała oparta na kiju, cała na nim zwieszona, wielka w swych barwnych łachmanach, czarna, złowroga.
Oczu nie odwracała od Andzi, głowa zaś jej pochylona,
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/52
Ta strona została skorygowana.