— Matka! Matka! Gdzie matka — ryknął, rzucając się naprzód.
Stary chłop, kudłacz, w rozchełstanej świtce, zastąpił mu drogę i porwał w pół. Zachrypiał mu nad uchem:
— Mamu pannuńcia nasza uratowały, czut‘ sami ne pohybli. Ot tam potaszczyli ludy.
Okrzyk zdumienia wybiegł z piersi Jana, biegł do zbitej gromadki ludzi, gdzie stała Andzia, mokra, zmordowana, ale szczęśliwa, płonęła radością na twarzy. Do podbiegającego Jasia podeszła prędko, mówiąc serdecznie:
— Już dobrze, już, mama zdrowa, tylko omdlała z przestrachu, nie bój się.
— Tyś ją wyniosła z płomieni? — spytał prawie ostro.
— Ja — odrzekła zdziwiona.
— Andziu! to był mój obowiązek!
Dziewczyna pomimo wszystko zaśmiała się.
— Twój i każdego, kto mógł i był narazie. Ciebie nie było.
Chłopak ukląkł przy matce. Leżała na kanapce wśród mebli, gratów różnych, naprędce powyrzucanych z domu. Była w bieliźnie, opaloną płachtą przykryta, w białym czepku na głowie, snać prosto z łóżka wyrwana. Dyszała ciężko, ksztusiła się dymem, oczy miała zamknięte, usta memlały niewyraźne słowa. Jaś spłakany, drżący, przytulił wargi do rąk matczynnych i szeptał bezwiednie.
— Jak to się stało, jak to się stało?...
— Stało się nieszczęście i już, a panicz nie lamentuj po próżnicy, ale zbiegaj do pożaru, może się jeszcze coś da uratować z parteru, bo góra już na nic. Sodoma i Gomora — zagderał tuż obok głos starej klucznicy, pani Butkowskiej.
Jaś zwrócił się do niej z gniewem:
— Czemuście matki naprzód nie ratowali?
— Pewno mama to kanapa, albo fotel, co można zrazu za nogi i buch za okno. Panicz nie widziałeś, tak i nie gadaj. Toż w tem i rzecz, że dom zapalił się od góry z niewiadomej przyczyny, a w garderobie nikogo nie było, dziewki się porozłaziły po czworakach, ja byłam u ekonoma i dopiero jak cały dom, Boże odpuść, stanął w płomieniach, to ten smutek stróż przebudził się i buchnął we dzwonek. Pani straciła pamięć, widno, bo jak my wpadli do sypialni, to łóżko było puste. Pani zawsze wcześnie się kładnie, uciekła na piętro, zobaczywszy ogień, każdy wtedy durnieje. Tymczasem my szukali na dole, gdzie można, wynosili rzeczy, aż i z Turzerogów nadjechały sikawki i państwo, i ta panienka anielska, co ją chyba sam Bóg zesłał.
— Jakto, więc wy zaniechaliście szukania matki?
— Ot tobie i masz! Zaniechali zaraz! Kto wiedział, że pani rozum ze strachu postradawszy, latała po górze, to siędy, to
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/63
Ta strona została skorygowana.