— Czort tutki rejmanteruje — mówili do siebie chłopi, patrząc na okrutne zniszczenie.
— To nieczysta siła — dodawali fornale, pracujący przy sikawkach.
Jaś pół przytomny robił jednak co mógł: pomagał Andzi nosić wielkie wiadra wody z pobliskiej sadzawki i zalewać nowopowstające stosy ognia, biegał do śpichrza dowiadywać się o matkę, chwilami, gdy opuszczał go dziwny obłęd, łamał ręce z rozpaczy nad tym dniem podwójnej klęski. Jedno pytanie straszne uparcie kołatało mu w mózgu:
— Co będzie z matką?...
Patrzał na zgliszcza okryte żarem, na nowe wybuchy ognia i płakał wewnętrznie łzami duszy. Najnieszczęśliwszym się czuł, gdy tuman omotywał jego umysł, gdy zapadał w stan gorączkowy, bezświadomy.
Ranek był już zupełny, gdy pożar zwolna dogasał; ogień zmęczony, mściwą hulanką bladł, malaił i kładł się leniwie w wielkie kupy czerwonych żużli, w popiół siwy, gorący. Łypał jeszcze w górę pojedyńczemi pociskami niby ostrzem szabli, ale wnet opadał. Syczał zawzięcie i kopcił czarnym dymem. Dokoła rozpaczliwe pobojowisko, ruiny Smoczewa; dom, oficyna, zabudowania folwarczne wszystko zwalone na ziemię, okryte czarnym węglem, przetkane purpurą ognistą.
Do Kościeszy, wydającego ostatnie rozkazy swej straży pożarnej podsunęła się Andzia. Rzekła z prośbą w głosie:
— Ojczymku poszlij do Turzerogów po powóz i konie. Trzeba zabrać ciocię Smoczyńską.
— Jakto zabrać? Do Turzerogów?
— Tak, przecie musimy się nią zaopiekować.
— Czy to twój obowiązek Andziu?...
— Nasz wspólny chyba?... zresztą...
— Moje dziecko nie egzaltuj się. Opieka nad matką to rzecz syna. Synową nie jesteś — zaśmiał się złośliwie.
— Ojczymku!
Kościesza spojrzał wzburzony.
— Co jeszcze?...
— Ależ tu same zgliszcza, czyż tego nie widzisz? Tu nędza; jestem dla Jasia i Lorki zbyt kochającą siostrą, bym na to mogła obojętnie patrzyć. Ojczymku pomyśl sam, przecie to straszne.
— Przyszlemy im wszystkiego co tylko potrzeba, inne dwory to samo robią. To wystarczy.
— I mamy pozwolić, żeby dalsze dwory wzięły w opiekę kuzynkę naszą z dziećmi?... — spytała z goryczą.
Kościesza stracił władzę nad sobą.
— Czy to Jaś tak cię usposobił? To jego pomysł?
Dziewczyna poczerwieniała gwałtownie. Przez chwilę zdawało się, że wybuchnie, zagrała w niej krew Tarłów. Obrazę
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/66
Ta strona została skorygowana.