Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/67

Ta strona została skorygowana.

Jasia już, już miała pomścić, ale nagle zwalczyła gniew, złagodniała. Cicho podsunęła się bliżej do pana Teodora, położyła mu obie dłonie na piersiach i patrząc ciepło w jego sępie źrenice, szepnęła:
— Fe! to było złe, coś ojczymku powiedział o Jasiu. Nie znasz go, trzeba z nim będzie walczyć zanim się na to zgodzi; już jest jakby martwy i jakiś inny, ale drugiego wyjścia niema, a ciocia Malwina czuje się bardzo niedobrze.
— Sprowadzimy jej doktora, cóż my ponadto możemy?...
— My ją zabierzemy do Turzerogów, ja będę się nią opiekowała, chcę tego ojczymku, pragnę i... ty mi tego nie odmówisz.
— A jeśli Handziu?...
Twarz Kościeszy była zimna, odrażająca w dziwnym uśmiechu.
Tarłówna wyprostowała dumnie smukłe pleczyki.
— Nie odmówisz, ojczymku, nie wierzę! To jest moja prośba gorąca, tyś dobry i przytem... ciocia... była przyjaciółką mamy.
Pan Teodor drgnął wyraźnie.
Andzia zmrużyła lekko powieki i, z poza czarnych gęstwin rzęs popatrzyła na niego inaczej, niż dotąd.
— A ty, ojczymku... mamę... kochałeś, — dokończyła mocnym szeptem.
Kościesza zmieszał się. Ten atut niespodziewany i wrogi dla niego, tembardziej zniechęcił go do projektu pasierbicy. Lecz położenie było trudne. Milczał. Handzia to wyzyskała.
— Przypomniałam ojczymkowi najważniejszy punkt i, wygrałam. Ojczymek dobry zawsze! Poszlijmy po powóz!
Przechodził koło nich fornal turzerogski. Tarłówna zawołała do niego prawie ostro.
— Biegaj natychmiast do Turzerogów, niech zaraz przyjeżdża Nicyfor dużym powozem. Prędko!
Gdy fornal skoczył spełnić polecenie, Andzia zarzuciła ramiona na szyję Kościeszy i pocałowała go w policzek, ale jakoś lekko.
— Dobry... tatuńcio. Dziękuję!
Poczem frunęła, jak ptak ponsowy, w stronę śpichrza.
Kościesza tarł dłonią czoło i mruczał zakłopotany.