Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/74

Ta strona została skorygowana.

Głos Izy wydał mu się tak plastycznym jakby za nim stała. Przykrą była mu teraz ta noc głucha dokoła i, nawet słabe przędze światła księżycowego, przenikające przez gąszcz liści straszyły jego wyobraźnię. Wcisnął kapelusz na czoło i szybkim krokiem jął się oddalać w stronę domu.
A duch zmarłej, który unosił się dziś nad tą samotną ławeczką, echa swe budząc, gonił za Kościeszą ponurym szmerem dawno wypowiedzianych słów na ziemi:
„...Sumieniu twemu polecam dziecko, Teodorze“.
Wiatr szarpał drzewami i smagał twarz Kościeszy, uciekającego do domu, jakby był ścigany. Bał się echa słów Izy, bał się wizji jej oczu błagających, bał się czarnej głębi nocnej.