Do Jasia napisała sama, prosząc, aby ją zawsze uważał za siostrę, i pisywał jak do siostry. Spotkał ją zawód. Jaś odpowiedział jej wprawdzie, ale listem suchym i bardzo ogólnikowym, lecz projektu korespondencji nie poparł ani jednem słówkiem. Pierwszą gorycz swoją Andzia zniosła z przykrością, w przystępie żalu poskarżyła się przed Kościeszą. Ogarnęło ją zdumienie, gdy ojczym zaśmiał się rubasznie i zawołał:
— Ha! boi się mnie smarkacz, dałem mu dobrą naukę!
— Jakto, czyżby to ojczymek zabronił Jasiowi pisywać do mnie?
— Nie zabroniłem pisać, lecz dałem mu raz do zrozumienia, że... no, rozumiesz.
— Nie, ojczymku, nic nie rozumiem.
Kościeszą zaśmiał się i, całując ją, rzekł wesoło:
— Wytłumaczyłem chłopczykowi, żeś ty... nie dla niego.
Bezmierne zdumienie i oburzenie owiało Andzię płomieniem, gniew, żal, zatamował jej mowę. Teraz zrozumiała Jasia, jego chłód dla siebie; przez łzy spojrzała na Kościeszę i prędko wybiegła z pokoju. W sercu dziewczyny zrodziła się nieufność do ojczyma, nawet pewien lęk i tego ukryć nie potrafiła.
Coraz więcej stawał się on dla niej niezrozumiałym. Tembardziej, że nie domyślając się właściwych uczuć Jasia względem siebie, nie mogła pojąć srogości ojczyma. W umyśle jej zakiełkowało wątłe przeczucie, że Jaś ją kocha i że Kościesza to wykrył, lecz natychmiast pozbyła się tej myśli, jako wprost niemożliwej. Jaś, kuzyn i towarzysz od najmłodszych lat, niemógł przecie kochać jej inaczej, niż ona jego, to jest czysto braterskiem uczuciem. Lecz widocznie i to nie podobało się Kościeszy.
W tych warunkach, w jednostajnym trybie życia mieszkańców Turzerogów krótkie dnie zimowe mijały, na jedną modłę zarysowane. Wieczór zgromadzał wszystkich w dużej sali stołowej, gdzie na ogromnym kominie staroświeckim palił się stały ogień, przy stole zaś Andzia lub korepetytor Bronowski czytywali głośno pisma i książki.
Lora wpatrywała się w ogień na kominku, często w zakochane oczy Bronowskiego. Januszek rysował zawzięcie, a stary rządca, pan Kadłubek, drzemał sobie dobrodusznie, albo wycinał z papieru żołnierzy dla Janusza. Kościesza bywał rzadkim gościem na tych wieczornych posiedzeniach, nie był też upragnionym. Pykał głośno z cygara podczas czytania i chmurnym wzrokiem mierzył obecnych. W trakcie zaś najciekawszego rozdziału, czy też dysputy, pan Teodor wpadał z takiem naprzykład pytaniem:
— Dlaczego Andzia nosi włosy upięte na głowie, zamiast je spuszczać w warkocze? Tak o wiele ładniej i stosowniej.
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/76
Ta strona została skorygowana.