Podbiegła do niego i wówczas dopiero ogarnął ją wstyd; wszyscy patrzyli na to ze zdziwieniem, Olelkowicz witał ją pierwszą z twarzą jasną, wesołą.
Przybycie jego o tak niezwykłej porze zdziwiło wszystkich.
Podczas gdy młodzieniec witał zebranych, Kościesza patrzał nań wcale nie uprzejmie, z wyraźnem pytaniem: „co cię tu sprowadza?“
Olelkowicz rzekł:
— Wyjechałem z Prokopyszcz w południe, licząc już na złe drogi, ale one przeszły nawet moje oczekiwanie, przytem śnieżyca i odwilż to tak jakby kąpiel w przeręblu, ale...
— Niema złej drogi... — podchwycił praktykant Bronowski patetycznie.
— A tak! Panno Loro, jaki to koniec tego przysłowia? — spytał Andrzej dziewczyny z lekkim umizgiem.
— Do swej niebogi — odrzekła Lorka wyzywająco, podczas, gdy Olelkowicz rozweselony skłonił przed nią głowę.
Kościesza, obserwujący młodzież, zauważył, że Andzia zakręciła się jakoś bezcelowo po pokoju, poczem zaczęła energicznie usuwać książki ze stołu.
Podawano kolację. Przez cały wieczór była nieswoja, trzymając się stale obok ciotki Smoczyńskiej. Olelkowicz bawił Lorkę, dogadywał Bronowskiemu, ciesząc się jakby z jego wściekłości, za to zajmowanie się Lorką młodego pana.
Po wieczerzy Andrzej ofiarował się czytać głośno. Ale Lorka nie chciała lektury, dość jej ma na codzień. Zaproponowała zabawę w sekretarza. Sama będąc mistrzynią w tej grze chciała zebrać obfity plon czułych kartek od młodzieży, od Olelkowicza w pierwszym rzędzie. Jakoż kartek pod jej adresem było mnóstwo: z tryumfem spoglądała na kilka zaledwo papierowych zwitków, leżących przy Andzi.
Nagle spostrzegła, że Tarłówna jedną kartkę zręcznie w dłoni zgniótłszy wsunęła ją w rękaw bluzki, że była przytem trochę zmieszana, nienaturalnie zarumieniona i że z roztargnieniem odpisywała na pozostałych kartkach.
Lorę to zaintrygowało. Przy głośnem odczytywaniu pytań i odpowiedzi spytała Andzię obcesowo, dlaczego jedną kartkę pominęła milczeniem.
Tarłówna poczerwieniała jak krew, zaczęła coś bąkać, wykręcając się.
Olelkowicz siedział zanurzony w książce, także zmieszany, ale gdy natarczywość Lory nie ustawała, rzekł opryskliwie:
— Szczególną jest taka kontrola cudzych kartek. Pani ma duże zdolności śledcze, panno Loro.
— A z pana zato bardzo niezręczny podsądny — odcięła się — gdyż teraz sam się pan wydał, że kartka... schowana jest pańskim utworem.
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/78
Ta strona została skorygowana.