cznie przeczuwa, że lepiej jeszcze się ukrywać. Może i lepiej, ale to takie trudne, a przytem pragnęłaby podzielić się szczęściem z kimś bliskim, mówić o tem, zamiast się kryć, jak ze zbrodnią.
— Komuż powiem? — westchnęła Andzia. — Ojczymkowi? boję się! Ten jego straszny, biały wzrok, jakim patrzał dzisiaj na Andrzeja.
Zadrżała, ujrzawszy w swej wyobraźni wizję oczu matki, paliły ją otchłanną szarością, zdawały się ją głaskać, pieścić słodko, ale... były martwe. Są one pomnikiem w pamięci córki wyrytym; dobre, kochane wspomnienie, ale wieje od nich dziwny chłód, jakby od płyt marmurowych i zawsze są takie żałosne.
Andzia zapragnęła ciepła i wesela dokoła siebie, więc oczy matki ziębiły ją, przerażając trochę.
— Już wiem!... panna Ewelina! Zacna, kochana Lincia. Jej wyznam wszystko i kartkę pokażę. On to zastrzegał, ale myślał pewno o Kościeszy i Lorce — rozumowała dziewczyna.
Uspokoiła się. Duszyczka jej wiośniana nie mogła znieść takiej nieszczerości.
— Panna Ewelina jest dla mnie jakby matką i żyje — myślała Andzia.
...Ludzie umarli nie rozumieją żywych, bo oto i matka, na jej pierwsze szczęście w życiu, patrzy z poza grobu oczyma takiemi, jakby głaszcząc straszyła zarazem.
— Czyżby i mama nie chciała Andrzeja dla mnie? — błysnęła naiwna myśl Andzi.
W tem usłyszała szmer w sypialni. Prędko zgasiła świeczkę, wysunęła się z wanny i teraz dopiero poczuła przykry dreszcz.
Ciało miała zziębnięte, niby lodem obłożone. Cicho stanęła przy drzwiach, odchyliła je.
W szarym mroku osnuwającym pokój ujrzała Lorkę w bieliźnie, zbliżającą się do jej pustego łóżka. Stanęła obok pościeli i wyszeptała:
— Andziu, śpisz?...
Cisza.
Kołdra była zarzucona na poduszkę, ten szczegół zmylił Lorkę.
— Andziu! Aniu! — zawołała głośniej.
Cisza.
— Czego ona odemnie chce? — pomyślała za drzwiami Tarłówna.
Odpowiedź miała natychmiast. Lorka cicho i zręcznie wsunęła rękę pod poduszkę, szukając czegoś. Ale niezwykła lekkość pościeli i jej chłód uprzytomniły jej, że łóżko jest puste. Odskoczyła, rozglądając się po pokoju, w tej samej chwili Andzia weszła. Spotkały się i patrzyły na siebie.
— Czemu nie śpisz?
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/82
Ta strona została skorygowana.