— Zapewne.
— I niósłby mnie pan tak samo czule na sanki?...
— Hm! Nie wiem.
— Ee! Jak nie wiem to słaba nadzieja, nie warto próbować. Ale zaimponował mi pan siłą! Takbym się zaraz przytuliła... lubię takich... tęgich, aż miło chłopców.
— Jedut pany z Turzerogów! — zawołał Daniło.
Obejrzeli się. W białej czeluści zaspy zaczerniały wielkie gniade bachmaty turzerogskie, nad ich zaś głowami widniała potężna figura stangreta, Nicyfora, w czarnych liberyjnych baranach i złotych guzach, w ogromnej futrzanej czapce na głowie brodatej!
— Stój! Stój! — zawołał Olelkowicz.
— Ich by w pierod jasny pane, takie tury, zaspu w mig by rozorały, to czorty, nie konie, to nie nasze lalki landszaftnyje, naszych szkoda — ubolewał kozak.
Korepetytor i Januszek zeszli z sań, kopali się do pająka uwięzłego w lodowcach, tak Bronowski nazwał eleganckie saneczki, podchodząc do panienek.
Panna Ewelina wychyliła głowę, omotaną w chustki, z poza olbrzymiej figury stangreta i wołała przerażonym głosem, że dziewczęta pewno pomarzły, żeby Januszek wracał natychmiast, bo zawiele śniegu, Andzia żeby się nie przeziębiła. Nato Lora odkrzyknęła z impetem:
— Niech się pani o Ankę nie troszczy, ja prędzej zmarznę, bo mnie nikt nie ogrzewa.
Bronowski spytał Andrzeja:
— Po licha pan jechał w taki nabój śnieżny, toż to istna pułapka?
— Że ja wpadłem, to nic dziwnego, ale czego państwo za nami szorowali?...
Bronowski uśmiechnął się ironicznie.
— My przecież mamy rozkaz jechać w ślad za wami, rozkaz pana Kościeszy.
— Ach więc kontrola? Teraz nie żałuję, że was wpakowałem w zaspę. Jeszcze wam jakiego figla wypłatam. Wszyscy na miejsca! Jedziemy — krzyknął wesoło.
— A może naprawdę, niech Nicyfor jedzie naprzód? — zaproponował Bronowski.
— Nie! My pojedziemy! Za nic nie ustąpię placu!
— Janusz, siadaj tu, ja idę z panem Bronowskim. Panna Ewelina chyba nie będzie moją rywalką? — rzekła Lora.
Ale malec zaprotestował.
— Nie chcę! Tato kazał nam jechać za wami, bo mówił, że ten warjat Olelkowicz jeszcze ich gdzie wywróci, albo potaszczy na wertepy. Ja się boję.
Andrzej zagryzł usta.
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/88
Ta strona została skorygowana.