Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/91

Ta strona została skorygowana.

Zdumienie Daniła, którego głos niezwykły pana zawrócił już z drogi do stajen, nie miało granic.
Niemniej, a może więcej zdziwiony był Bronowski, gdy w bramie dopiero teraz wracając ze spaceru mijali zaprzęg Olelkowicza i gdy ujrzał go na siedzeniu. Nad końmi unosiła się chmura dymu, wyglądały jakby zlane gorącą wodą.
— Cóż to, pan sam objeżdża konie, nie wierzy pan kozakowi? Ależ to trzeba wolno i długo.
— Pojadą aż do Prokopyszcz. Odpoczną — usłyszał Bronowski głuchą odpowiedź.
Sanki Olelkowńcza znikły za bramą.