budynków z tym odłamem dachu, z pod którego widać było okna i balkon pokoju zajmowanego niegdyś przez Andzię. Jak tam kwitły wtedy czerwone pelargonje i fuksje, wiatr wywiewał muślinowe firanki. Dziś gołębie zapomniały o swej karmicielce, nie zlatują na balkon. Wszystko stoi głuche, jakby żałobą pokryte.
Jan westchnął. W wyobraźni widział Andzię na Riwierze, wśród nieznanych mu widoków... zawsze taką samą, śliczną, może piękniejszą niż dawniej. Nie umiał uplastycznić tych wizji. Czy Andzia jest teraz smutną i tęskniącą, jaką była zawsze od śmierci Andrzeja, czy też powróciła jej dawna żywość, młodzieńczość tryskająca krasą, która ją cechowała. Z listów jej, bardzo rzadkich i krótkich Jan nic nie mógł wnioskować, osobistych wrażeń skąpiła mu, zaledwo w kilku słowach, kreśląc poznane miejscowości. Wolałby usłyszeć coś o niej samej, aby odgadnąć stan jej duszy. Skrytość Andzi bolała go. Minęło dwa miesiące od jej wyjazdu, nie obiecywała jeszcze powrotu, choć już połowa marca. Nie myśli o ślubie z nim... jego marzenie jej nie dosięga. Riwiera pochłonęła ją i trzyma. W zapusty siedemnastoletni Januszek Kościesza przyjechawszy ze szkół do domu, pokazywał Janowi listy od Andzi, obszerne z wyczerpującym opisem jasnego brzegu i morza. Chłopak będąc zawsze złośliwym dogadywał Janowi, że Andzia już nie wróci, bo albo się utopi z rozpaczy po Olelkowiczu, albo złapie ją jaki Francuz i już tam z nim zamieszka, Toporzyska zaś, Draków i Wilczary zostaną dla niego, Janusza Kościeszy. Tak się należy; baby nie powinny dostawać majątków.
Z wywodów naiwnych młodzieniaszka, podobnego do swepapy, Jan wywnioskował tylko to, że Andzia woli pisywać listy do przyrodniego brata, niż do niego, bo pisząc do Janusza nie czuje się w obowiązku odkrywania swej duszy; posyła mu opisy z podróży, wrażenia czysto zewnętrzne, nic ją w tem nie krępuje. Podczas, gdy w listach do niego trzyma ją jakaś siła, tamując nawet powierzchowne wynurzenia.
Co ona odpowie na list ostatni?...
... Gdybyż wróciła! za parę miesięcy mógłby być ślub.
Jan pragnął tego, jak ptak zamknięty w klatce pragnie wolności.
Czekał na przyszłość jasną, pracując cicho w Smoczewie, który chciał uporządkować na przyjęcie Andzi.
Martwił się, że domek za ciasny, że za ubogo tu dla niej, ale wierzył, że swą miłością potężną wynagrodzi jej wszystko. Otoczy ją uczuciem, najtkliwszem, będzie dla niej mężem, bratem i... sługą. U nóg go swoich będzie miała, niewolnika w miłowaniu tak przeogromnem, że nawet miłość Olelkowicza nie byłaby większą. Czy przy jego boku zaćmi się w niej pamięć o
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/100
Ta strona została skorygowana.