Smoczyński ocknął się i ujrzał nad sobą klucznicę Butkowską. Oblewała mu twarz wodą zrzędząc po swojemu.
— Przemęczył ty się, panicz, ni do jedzenia, ni do spania nienamówisz. Tak i zamrzesz z tej turbacji. Jak pusty brzuch, a w głowie pełno i tak głowa przeważy. Ot i zamroczyło. Smutek wie z jakiej przyczyny przyjeżdżał turzerogski pan, tyle wiadomo, że nic dobrego nie przywiózł. On zawsze taki, Sodomę Gomorę z sobą nosi. Wstawaj panicz, jeść dam, toż ty od wczoraj w gębie nic nie miał.
Jan siadł na otomanie podniesiony przez gospodynię.
— Dziękuję wam, Butkowska, zostawcie mnie samego.
— Ot zachciałeś, panicz, jeszcze by czego, żebyś znowu nogi wyciągnął? A toż i Grześko borowy, czeka na panicza, z jakimści interesem.
— Grześko?... Czego chce?...
— Chce do samego panicza. Ale naprzód jeść dam, jajecznicy z słoninką uskwarzę. Obiad jeszcze nie gotów.
— Nie będę jadł. Wołajcie Grześka.
Klucznica mrucząc wyszła.
Jan ścisnął dłońmi głowę, chłodną od wody.
— Co ja teraz pocznę?... Co ja pocznę... To kłamstwo! Wszystko zełgał.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
W drzwiach stanął Grześko, prosty jak zawsze, ze starczą głową na barkach.
— Pochwalony! podobno panicz był chory, Boże chorony? Niepotrzebny ja tu, ale że pani Butkowska wołała.
— Jaką macie sprawę Grzesiu? Dawno was nie widziałem. Siadajcie stary, ot tu.
— Oj, że wy paniczu zmarnieli! Czy to choroba gryzie czy inna jakowaś udręka? Całkiem jak mgła.
— Trochę jestem chory.