Smoczyńskiemu zrobiło się nagle jasno w mózgu. Zrozumiał wszystko, ale tembardziej rozpacz i śmiertelne przerażenie skuło mu serce.
...Więc to istotnie zbadane... to prawda?...
... Czy tylko potwarz Kościeszy?...
...A może Wereżba był pośrednikiem intrygi z Andzią? może coś przeciw niemu uknuto i te listy to pierwsze zwiastuny?...
— Co panicz taki blednieńki?... Durny ja był, że przyszedł, ale dumał sobie tak: pan Wereżby nieużyty, niechce mówić, to pójdę do panicza, toć on pewno wie wszystko. A ot, jaka sztuka! Szachrajstwo to jest, daj już, zwyczajnie jak pan Kościesza. Tyle, że Chwed‘ka niema. Ale, żeby pan Wereżba na takie sprawy szedł. No, no!
Jan otrząsnął się z ciężkich myśli. Katowały go one bezlitośnie. Chłosta była okrutna, a może być jeszcze gorszą. Przyszła nagła decyzja.
— Zaraz, natychmiast jedziemy do Wilczar.
— Do pana Wereżby?...
— Tak jest. Niech Wasyl zaprzęga.
Nie pomogły błagania i lamenty Butkowskiej, Jan uparł się i pojechał bez obiadu. Grześ mu towarzyszył. Przeczuwał, że się coś dzieje, ale nie śmiał pytać.
Jan pogrążony w swych tragicznych myślach nie odzywał się wcale do starego.
Późnym wieczorem stanęli w Wilczarach. Okna leśniczówki gorzały światłem.
— Co tu bal?...
— Boże chorony, to tak co dzień paniczu. Wiadomo! Naczelnik Łechtienko, telegrafista, pan rządca drakowski, daj w karty. Nadleśny tylko głową kiwa, da kiwa, jego nie wciągną, a co zrobi.
Podjechali cicho, powitani przez psy. Z okien padały długie słupy światła. Janowi nagle, niewiedzieć skąd nadleciało wspomnienie, jak przed laty, z Andzią i Grześkiem tak samo zbliżali się do leśniczówki, wracali z szyn, na których leżała Andzia. Tak samo witały ich psy, a w leśniczówce był Łechtienko, bali się, że ich oskarży przed Kościeszą.
... Ile lat... ile lat... Już siódmy rok dobiega. W czerwcu to było... Andzia podlotek, z piaskiem we włoskach i na bucikach, Andzia taka wówczas jego własna. Och, czasy, czasy! Niepowrotne dni szczęścia...
Weszli do jesieni. Drzwi od pierwszego pokoju pół otwarte. Słychać rozmowę, śmiechy, dym papierosowy kłębi się.
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/110
Ta strona została skorygowana.