... Wówczas tembardziej nic się nie dowiem. Wereżba nie powie.
... Dziki pomysł przyjścia tu, jeszcze ta kompanja, pijatyka!...
Rządca z Drakowa wszedł prędko, zatrzymał się. Obrzucił Jana zdziwionem spojrzeniem.
— Sądziłem, że omyłka. Wszak pan Smoczyński?... — spytał z widocznem zaciekawieniem na chytrej twarzy.
— Tak panie.
— Wereżba do usług. Czem mogę panu służyć?...
Jan nie podał mu ręki.
— Chcę od pana pewnych informacji. Ale najpierw niech pan zamknie drzwi, tamci panowie słuchają.
— O, to się zrobi, w ten moment. Tamci panowie także myśleli, że omyłka. Pan tu, o takiej porze, w deszcz... nikt nie przypuszczał...
Podszedł do drzwi i zamknął je, dając znak oczyma swym towarzyszom, krążącym zbyt blisko i ciekawie. Powróciwszy siadł naprzeciw Jana.
— Jestem na rozkazy.
Jan przełamywał się ostatecznie. Panował nad głosem swym i nad wyrazem twarzy. Wereżba pilnie mu się przypatrywał.
— W jakim celu jeździł pan do Monte-Carlo? — spytał obcesowo trochę jednak niepewnym tonem.
Wereżba zmieszał się.
— Jeździłem z polecenia pana Kościeszy.
— O tem wiem, ale w jakim celu?
— Proszę pana, ja, bez upoważnienia pana Kościeszy nie mogę...
— Niech pan mówi otwarcie, rozmawiałem o tem z Kościeszą.
— A jeżeli tak! Bałbym się odpowiedzialności przed nim, ale jeśli tak, jeśli mogę mówić... Skoro pan już wie...
— Zatem?... Słucham pana — przerwał Jan, widząc wahanie Wereżby.
— To panie dość trudne do wyrażenia... to...
— Skoro się pan mógł tego podjąć, można o tem mówić... Widział się pan osobiście... z moją narzeczoną?
Słowo to Jan wypowiedział z mozołem. Czuł się śmiesznym, głupim.
— Osobiście... nie widziałem.
— A... z moją siostrą?...
— Także nie. Jestem, proszę pana, płatnym urzędnikiem na służbie u pana Kościeszy, co on mi polecił musiałem spełnić.
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/112
Ta strona została skorygowana.