Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/115

Ta strona została skorygowana.

Stał przy nasypie kolejowym. Błyszczą światła, już blisko... to przystanek....
— Tak, pojadę do niej... po Andzię. Wsiądę do pociągu. Już idę, Anuś... już idę...
Jan szedł prędko wzdłuż toru, w przeciwną stronę stacji. Drżały mu kolana, ale szedł. Głowę niósł na karku ostrożnie. Taka ciężka, spadnie... zbije się jak... jak garnek.
...Czego taka ciężka głowa?...
W mroku dojrzał kontury wielkiej, rozdwojonej brzozy, krzywy pień potężny, gałęzie płaczące aż do ziemi. Płaczą naprawdę, leje się z nich deszcz. Strumienie ściekają z gałęzi. To ta brzoza... Ta sama...
Sągi drzewa, jak lepianki.
... Andzia tu siedziała... wianek z maków na włosach czerwienił się...
... Tak — ładnie, ładnie... I ta brzoza ta sama...
... Zbierali poziomki razem...
... Teraz ona daleko, och, jak daleko!...
... Orski... nie, Hors... wszystko jedno... Zwyczajnie znajomy. Uczciwa jest! Gdyby tamtego kochała... napisałaby. Tak! Wyznałaby. Ślub będzie z nim,, tylko z nim. Tamto to nic... głupstwo! Ale Lora... kokota, Lora! Ach, zawsze taka sama.
Usiadł pod brzozą, tuż obok nasypu. Włosy ociekały mu wodą, deszcz lał, huczał wiatr. Wiosenne roty wichrów ciskały się w przestrzeni.
...Był wieczór jasny... żaby rechotały. Tyś śpiewała Andziu. Siedem lat już... siedem.
...Inaczej, inaczej było.
...Co to... huk jakiś?... Coś huczy i coś woła?...
...A, a, a, pociąg pędzi.
... Tak jak wtedy! Andzia w jego palcie skoczyła na szyny, leżała płasko na nasypie, wzdłuż... wzdłuż; pociąg przeleciał nad nią... dudnił... i teraz dudni. O... jak gna!... potwór straszny... czerwone ślepia błyszczą. Jakiż huk... Brzoza ta sama; wtedy płakała liśćmi, teraz naprawdę łzami...
Jan uśmiechnął się jak dziecko: rozkosznie, bezprzytomnie trochę.
... Tak jak wtedy, zupełnie jak wtedy.
— Pojadę do ciebie Andziu!
Krzyknął i zerwał się z pod brzozy.
Pociąg nadlatywał z łoskotem... okrutna, czarna masa. Blask lunął na szyny... Potworne ślepia...
— Paniczu! Hej, hej! paniczu.
... Ktoś woła?... już niedaleko...
Jan zadrżał.