Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/119

Ta strona została skorygowana.

niej skarby bezcenne i ciszę i spokój. Ukoisz serce tętniące krwią młodzieńczą, która krzepnie w sople zapiekłego bólu.
...Dość już łez i tęsknot, niech uśmiech zakwitnie na twych kraśnych wargach. Pąki szkarłatne ust twych niech zapragną... Takie ostygłe.
Pąki szkarłatne....
„Mój pąku szkarłatny“.
...Och, morze, morze... nie zagłuszysz ty tego głosu, nie zniweczysz go!... Dźwięk tych słów przeniknął serce, owinął się dokoła głównej arterji i nie wyrwiesz go, chyba z nią?...
Takieś piękne a jednak, nie dokonasz cudu... odrodzenia!
...Zabij ptaka wspomnień, połam jego lotki, niech nie nadlatuje do mnie z naszych borów i stepów...
...Daremnie!
...Ty mi nie dasz zapomnienia i ja tam wrócę, do naszych puszcz ciemnych...
Pożegnam cię morze, aby iść w niedolę moją, dumać żałośnie nad mogiłą w Dubowej, tęsknić za szczęściem w Temnym hradzie, czar umarły wskrzesać na Krasnej duszohubie.
...Nad Słucz powrócę, aby pytać się fal wartkich czy pamiętają... jego?...
...Nad Słucz woła mnie dola czy niedola moja, tam mój czyn i obowiązek.
Tam gleba moja wzywa mnie, do pracy woła. Czyż tu trwać i słuchać szumu twych fal, morze rozbujałe?...
...Czyż tu wegetować, gdy tam życie czeka?...
Dwa lata ciężkie i okrutne przy łożu chorej śmiertelnie ciotki; straszne dnie i noce potworne; ze zmorą świeżego nieszczęścia w duszy, z wizją bezlitośną ostatnich chwil, w oczach od łez zamglonych, z tragedją w sercu beznadziejnie ugodzonem i z konieczną pogodą na twarzy, aby chorej nie przerażać; z tą maską szatańską na rysach rozpaczą ściągniętych....
Te dwa lata ciężkich robót dla ducha przeszły, zasunęły się w otchłani czasu, teraz niema przeszkody do własnego życia. Dwa lata w roli siostry miłosierdzia, to była praktyka smutku, oswojenie z ciosem, który padł w pamiętny dzień dwunastego listopada na Temnym hradzie; to było jakby bezustanne dogorywanie w zawalonym tunelu, w czarności przeraźliwej bez światła i ciepła.
Teraz przestrzeń otwarta, można dążyć ku niej i żyć... pracować.
...Żyć nie razem z nim, w Prokopyszczach, z ideałami wspólnie tworzonemi, z kwiatami szczęścia w dłoniach, z rozkoszą istnienia... Nie, to już zabite! To już znikło, w przepaść runęło!
Życie wspólne z nim realnie umarło, ale duchowo żyje.