— Burza na Sródziemnem, nic strasznego; skakalibyśmy po bałwanach nieco wyżej i pani mogłaby dostać choroby morskiej, co estetycznem nie jest.
— Moglibyśmy utonąć równie dobrze.
— Cóż to szkodzi? Ryby, kraby różne zjadłyby nas na kolację i nie mielibyśmy brzydkiej perspektywy rozkładu. Ale nie utoniemy, bo ja nie chcę. Nie dokończyłem jeszcze mego zadania na ziemi.
— Jakież to zadanie?...
— Wyratować panią z niewoli babilońskiej, która jej grozi.
— Tyle razy pana prosiłam, żeby o tem nie mówić.
— Jedną z moich wad kardynalnych jest nieposłuszeństwo. Panią zaś postanowiłem ocalić od tego jarzma obowiązkowego i... ocalę.
— Nie proszę pana o to i nie skarżę się przed nim.
— Och, no, nie koniecznie są słowa. Zaprzeczyć mi jednakże pani nie potrafi.
Andzia milczała.
— Hm, to ciekawe! Wogóle na świecie utarło się przekonanie, że trzeba unikać nieszczęścia, pani, przecząc tej teorji, stanowi wyjątek.
Tarłówna spojrzała na niego z wymówką.
Ile razy zostawali we dwoje z Horskim zawsze poruszał ten sam temat. Czasem ją to gniewało, czasem sprawiało jej ukrytą przyjemność, że jednak ktoś ją rozumie, odczuwa i chce ją wyzwolić z narzuconych jej zobowiązań.
Horski okazywał jej wiele życzliwości, wierzyła mu szczerze i wiedziała, że dobrze radzi, namawiając ją do zerwania z Janem.
Ale ani przez chwilę nie zabłąkała się w jej mózgu myśl usłuchania go. Zresztą już zapóźno, wyjazd postanowiła za parę dni.
...Trzeba mu to powiedzieć. A jednak... szkoda odpuszczać ten kraj cudowny, szkoda... Horskiego. Irytował ją czasem, lecz stał się koniecznym.
— To ostatnia nasza wycieczka — rzekła z udaną swobodą. W piątek wyjeżdżam.
Horski ani drgnął.
— Wiem o tym... projekcie od panny Niemojskiej.
— To nie projekt, ale prawda.
Oskar wskazał jej wiosłem nadpływający zdaleka statek.
— Oto jedno z moich bóstw. Widzi pani?...
— Pancernik bojowy eskadry francuskiej „La Republique“. Olbrzymi gmach! Jak potężnie miażdży bałwany pod sobą. Co za kolosalne kominy, reje, a paszcze armat, widzi pani?... Jaki ryk złowrogi. Oto jest siła imponująca! Dąży do Villefranche,
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/125
Ta strona została skorygowana.