— Jak pani każe. Odpłynęliśmy bardzo daleko od lądu i... trochę pomijamy właściwą treść naszej rozmowy.
Tarłówna nic nie odrzekła.
Płynęli długo w milczeniu, on borykał się ze zwiększonymi bałwanami, które podrzucały łódź do góry, biły w jej burty, pochylając niekiedy gwałtownie.
Andzia zapatrzona w morze nie czuła kołysania, nie widziała podniesionych fal. W umyśle jej panował gorszy chaos, huczała burza uczuć, wrażeń. Fala za falą, fala za falą uderzały w mózg, oblewając go jedynym odmętem skłębionych z sobą myśli. Dobijali do brzegu, gdy Horski spytał:
— Panno Anno, czy przekonałem panią?
— O czem? — spytała odruchowo.
— Że zerwanie ze Smoczyńskim jest konieczne?
— Niech mnie pan nie dręczy!
— I... że niema najmniejszych przeszkód, aby pani została moją żoną?...
Ostatni udar fali wparł łódkę na piasek.
Andzia nie odpowiedziała.
Podbiegł rybak i zgraja dzieciaków.
Słońce zachodziło krwawym pożarem, czyniąc morze rozlaną purpurą, piasek złotem, cyprysy ogrodu czarnemi jak kir kolumnami.
Horski wysiadł i podał rękę Andzi. Zaczęła iść prędko w stronę willi, jakby uciekała. Ale on się z nią zrównał. Odgrodzony od ławicy piasczystej żelazną sztachetką i krzewami caprifoljum, cały czerwony jak demon, w ogniu zachodu, zatrzymał ją pod cyprysem.
Ujął jej rękę i ucałował. Nabrzmiałym jakimś głosem rzekł stanowczo:
— Napisze pani... dziś do Smoczyńskiego... ja zaś jutro przyjdę po odpowiedź, której jeszcze nie otrzymałem.
— Panie Horski...
— Tak trzeba, droga pani, tak trzeba.
Tarłówna szarpnęła się. Wtem usłyszeli ryk automobilu. Tuż obok nich, na ogrodowym podjeździe willi przemknął samochód Nordiców. Siedziała w nim tylko Lora. Dojrzała ich i machnęła na nich ręką.
Andzia doznała wrażenia, że ktoś ją żgnął w serce. Pobiegła prędko, Horski podążył za nią.
Samochód stanął przed willą, Lora wyskoczyła. Była blada, Widocznie poruszona, w ręku trzymała zmięty papier.
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/129
Ta strona została skorygowana.