...Nie pojedziesz tam Hańdziu... niema celu i ja nie chcę...
Kościesza coś węszy... tak ją wzywa nagląco... To jakiś barbarus...
Och! Nie obawiam się go... Teraz już — nous faisons l‘histoire!....
Ironiczny uśmieszek drgał mu na ustach.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
W przedziale wagonowym, przy oknie, Tarłówna siedziała smutna, wycieńczona drugą niespaną nocą.
Czytała telegram. Naprzeciw Horski, pochylony ku niej, mówił:
— Zdaje się wyraźnie; czwartek rano, czyli jutro, ptak by nie zdążył przebyć taki dystans. Nie rozumiem celu wzywania pani? Pan Kościesza mógł obliczyć czas podróży. Ten szczegół depeszy zastanawia. „Pogrzeb czwartek...“ no tak, ale: „przyjeżdżać koniecznie, jaknajprędzej, do Turzerogów, nie zwlekać. Kościesza“. Dlaczego panią tak gwałtownie wzywają?... Gdyby panią Lorę, nie dziwiłbym się, może jakie sprawy majątkowe. Ale panią.
— Poprostu pan Kościesza korzysta z okoliczności i chce przyspieszyć powrót Andzi — rzekła Ewelina.
Tarłówna zamyśliła się. Telegram ten robił na niej wrażenie białych oczu Kościeszy: jego tępa, kwadratowa głowa leżała, zda się, na papierze i groziła Andzi. Przeszył ją okrutny ból i strach, że znowu wraca do ponurych, znienawidzonych kątów w Turzerogach. Po co tam jechać, skoro na pogrzeb nie zdąży? Po co ją wzywają?...
Ból potęgował się w duszy Andzi. Patrzyła na morze przez okno wagonu i ogarniał ją niewypowiedziany żal. Zniknie morze, opuszcza je, by dążyć w północne chmury. Tak tu było dobrze, szczególnie w Beaulieu. Noc na balkonie nad morzem... Jan wtedy właśnie rzucił się pod pociąg. Wywnioskowała to z daty depeszy... O świcie widziała wizję jego na pasmach słonecznych.
Pociąg z hukiem zatrzymał się na stacji Monaco. Dziewczyna stanęła w oknie, Horski za nią.
...Jeszcze tylko jedna stacja krótka i pożegna wszystkie dobrze znajome miejsca. Zaraz już, zaraz. Spoglądała na mrowisko domów, na kondygnacje dachów niższe i wyższe i czekała. Otworzy się jeszcze cudna perspektywa z wiaduktu na Monaco, port, bulwar Condamine i morze.
Pociąg popędził naprzód.
— Wjeżdżamy na wiadukt nad S. Devote. Słyszy pani? dzwonią w kościółku pod nami.
— Na ranną mszę — dodała panna Ewelina.