— Och, bo to taka czysto niemiecka rasa. Nie lubię kobiet mamutów. Już jedziemy.
— A pan dokąd odprowadza nasze panie?
— No, choćby do Warszawy.
— Tylko? Myślałam, że dalej, — śmiała się Lora.
Andzia była zaniepokojona.
Gdy pociąg ruszył, usiadła w kąciku, patrząc na morze. Śliczne dziś było. Zielone, pieniste, błękitne w oddali, usiane migotliwą łuską. Zatonęła w falach oczyma, duszą, tęsknotą swoją. Czasem budziło się w niej nagłe pytanie:
— Dokąd Horski jedzie i poco?... Czasem ujrzała w wyobraźni twarz Jasia na stacji w Warszawie, wzniesioną ku niej, gdy stała już w wagonie i ekspres ruszał. A teraz... Wizja zmarłego Jana. Już go nie zobaczy nigdy...
I znowu morze, morze, morze. Andzia słyszała, że Lora się radzi Horskiego, jak załatwić sprzedaż Smoczewa i czy koniecznie trzeba, aby sama tam była obecną. Ten pospiech wykorzystania spadku po bracie oburzył Andzię, ale nic nie mówiła. Przemilczała tak aż do Vintimille.
Lora pożegnała się z Andzią, Horski został.
— Znowu jesteśmy tu razem — rzekł do Anny już w przedziale.
Wtem oboje odwrócili głowy.
— Boooże!
Okrzyk ten wydobył się z ust olbrzymiej damy spoconej i należycie wymiętoszonej przez tłum wałkujący ją od sal rewizyjnych aż do wagonu. Gdy wtłoczyła się nareszcie do przedziału, zajmując sobą prawie cały otwór drzwi, ujrzawszy tylko trzy osoby w dużym wagonie, miała zapewne wrażenie, że dostała się do nieba. Półobłąkanym wzrokiem popatrzyła na Andzię i Horskiego.
— Boże! Toż eto dzicz... Ta publika... te francużany.
Oskar zaśmiał się.
— Tak, tak. Pani myślała, że tylko w Rosji?... Dlaczego tłum w Vintimille miałby być lepszym?... Zresztą Francja będąc w przyjaźni z Rosją chciała zapewne na swej granicy ugościć panią obyczajami, do których jest przyzwyczajoną. Bardzo uprzejmie ze strony Francuzów. Trzeba to cenić.
— Eto użas! Eto użas! — powtarzała Rosjanka, ocierając pot z twarzy.
Z hałasem zaczęła się lokować w drugim przedziale ogólnego wagonu.
— Od Medjolanu biorę osobne coupé. Niepodobieństwo jeździć tak en masse — rzekł Horski.
— Dokąd on jedzie?... — myślała Andzia. Nie chciała go o to pytać, ale zwierzyła swój kłopot towarzyszce.
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/137
Ta strona została skorygowana.