Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/145

Ta strona została skorygowana.

Pochylony ku niej wyszeptał.
— Obudziłem panią?...
— Nie spałam — odrzekła.
— Zatem przestraszyłem. Ale zdawało mi się, że pani czuwa.
— Tak. Rozmyślałam.
— Dojeżdżamy do Wenecji. Pociąg ruszył z Mestro. Ostatnia stacja. Zaraz wjedziemy na laguny, na pomost wśród morza...
Andzia wstała. Rozgorączkowaną twarz przysunęła do szyby okna. Była chłodna, orzeźwiająca.
— Szkoda, że noc. Nic nie zobaczę.
Księżyc jest, ale to za mało. Zobaczy pani jutro.
Odwróciła się do niego gwałtownie.
— Jakto jutro?... Wszak pociąg stoi tu godzinę i wraca do Mestro?
— Pociąg odejdzie, ale my zostaniemy.
— Panie Horski...
Przykrył dłonią rękę jej opartą na stoliczku. Ujrzała jego oczy z pod rzęs patrzące, usłyszała zdławiony głos.
— Panno Anno proszę mi wybaczyć. Postąpiłem samodzielnie dla dobra pani. Mamy bilety tylko do Wenecji. Przebędziemy tu jakiś czas. Pani ochłonie, uspokoi się. To konieczne.
— Jakże pan mógł tak zrobić?... przecie pan wie po co jadę?...
— Właśnie, że nie wiem. Przez dziewięć, dziesięć godzin trudno zdążyć na Wołyń. Przyjedzie pani o dwie doby za późno! Jaki cel?...
Andzia milczała.
Ale wszystko w niej wołało.
...On ma rację. Zostać. Zostać.
Horski podniósł do ust jej ręce.
— Niech Wenecja będzie klamrą, zamykającą przeszłość pani. Załamał się ostatni most, panno Anno. Nie idź, bo wpadniesz w przepaść ciemną i samotną.
Z przestrachem spojrzała mu w oczy. Magnetyzował ją spokojny, stanowczy ich wyraz. W błękitnym półmroku, postać jego wydała jej się potężną tarczą, odgradzającą nieodwołalnie przeszłość jej od nowych przestrzeni.
— Załamał się ostatni most?... — szepnęła jak zahypnotyzowana.