Wyniosłe sklepienia mozaikowe, odwiecznej świątyni, rozbrzmiewały tonem rytualnej melodji. Poważna muzyka organów, zlewała się w zgodnym rytmie z subtelną pieśnią skrzypiec i wiolonczeli. W bazylice świętego Marka odprawiano uroczystą mszę.
Obok balustrady presbiterjum, Andzia Tarłówna klęczała zatopiona w modlitwie. Postać jej ciemna pod wzniosłością kolumn, skulona była, jakby ciężar zwisł nad nią. Przegięta ku mozaice posadzki modliła się żarliwie za duszę Jana. Myślą uleciała na Wołyń, na mały, świerkami obrosły cmentarzyk, gdzie w tej oto godzinie oddawano ziemi jego zwłoki.
Dziewczyna broniła się uparcie natrętnej myśli, która od pogrzebu Jasia ulatywała częściej do tragicznych momentów, do bezprzykładnej rozpaczy nad grobem otwartym w Dubowej dla Andrzeja.
Andzia modliła się za Jasia szczerze, wyrzucając sobie, że nie skupia przy nim całej duszy. Nastrój cudownej muzyki działał na nią, unosiły ją tony w ekstazę modlitewną. Nie było w niej teraz rozpaczy, nie było tragedji, nawet najdrapieżniejsze szpony żalu stępiały. Był tylko uroczysty jakiś smutek, jakby pożegnalny. Opanowało ją wrażenie dziwne, że w tej minucie żegna przeszłość, że ostatnie gałęzie cyprysów żałobnych składa na swych grobach.
Że oto wzniosły hymn, płynący z chórów, świątynnych, to uroczyste jakieś — Amen nad jej przeszłością.
Zawarły się już ciężkie podwoje raz na zawsze. Zamknęły w sobie smutek, żale, żałobę. Zagarnęły wszystko, co ciemne i ponure.
Wszystko!
Ona została na zewnątrz. Ostatni raz stoi u bram swej niedoli. Odejdzie ku nowym przeznaczeniom, ku nowym światom.
Mogiła w Dubowej będzie jej relikwią, schowaną w szkaplerzu pamięci.
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/147
Ta strona została skorygowana.
XIV.
W Wenecji.