— A oto przed nami starożytna biblioteka, ś-go Marka, roboty Sansovino, Loggetta, prokuratorje stara i nowa — mówił Horski.
— Kiedy my to wszystko zwiedzimy? Takie cuda. Jaka szkoda, że Lińcia nie może chodzić. O, widzi pan, siedzi na Piazzecie i karmi gołębie. O tam, na ławce, kłania się nam.
Horski zdjął kapelusz wielce rad w duszy, że się pozbył „cerbera“. Znaleźli się wkrótce na balkonie od strony lagunów. Przestrzeń morska błękitno-szaro-falista, naprzeciw, wprost z wody wyrasta klasztor i kościół St. Giorgio, z wieżą do Campanilli podobną. Na lewo rysuje się Lido, kwitnące bukietami drzew, jeszcze dalej w morzu duże, ponure gmachy szkoły wojskowej, zakładu dla obłąkanych i fale w siny odmęt przechodzące. A nisko Riva dęgli Schiavoni, szeroki, rzadki tu trotuar-ulica. Na prawo początek Canal Grande, ponad szczytami pałaców widne okrągłe kopuły kościoła S-ta Maria della Salute. Tuż obok pałacu, na froncie Piazetty przecudne kolumny; ś-go Teodora i druga ś-go Marka z figurą lwa.
— Piękne są te syryjskie obeliski — mówiła Andzia. — Ile one czasu przestały, ilu wypadków były świadkami.
— Och, no, te granitowe kolumny wzniesione w 1330 r. nie są najstarsze. Tu wszystko wiekowe. Zejdziemy jeszcze do kazamat, gdzie się odbywały egzekucje. Trzeba poznać i ciemną stronę Wenecji, tembardziej wówczas słoneczność jej wyda się ponętniejszą. Siła kontrastu rzeczy brzydkich z pięknemi ma tę zasługę, że piękno czyni plastyczniejszem.
W podziemiach Andzia źle się czuła. Przewodnik z kagangankiem w ręku pokazywał im cele więźniów i celę egzekucji. Tu był więziony i zginął Marino Falieri, tędy prowadzono skazańców pod topór...
Andzia chwyciła rękę Horskiego.
— Chodźmy stąd! Już dosyć.
Zatrzymał jej dłoń mocno i wsunął sobie pod ramię. Spojrzał. Była blada, z oczyma rozszerzonemi ze zgrozy.
— Jaka pani wrażliwa! Cóż trudno! Wenecja miała artystów i trubadurów, ale miała i zbrodnie i sądy. Już by pani Elżbietą Tudor nie mogła być. Ale za to Marją Stuart, tylko pozwolę sobie powiedzieć, że jest pani urodziwszą. Te dawniejsze piękności przy dzisiejszych wymaganiach, wydają mi się problematycznemi.
— Niechże mnie pan do Stuart nie porównywa. Boję się ucięcia głowy przez jakiś nieznany fatalizm. Uciekajmy! Zimno tu i straszno.
Horski nie puścił ręki i tak już wyszli razem.
Oglądali cysterny z bronzu, na wewnętrznym dziedzińcu
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/155
Ta strona została skorygowana.