pałacu dożów, otoczonym dokoła arkadami, błąkali się po korytarzach, kamiennych płytach dziedzińca, wchodzili na most westchnień, którędy prowadzono podsądnych z ław sądowych do więzienia naprzeciw.
— Ponte dei Sospiri. Możnaby myśleć, że zakochane pary tu wzdychały. Tymczasem westchnienia są różne — rzekła Anna.
— Są nawet westchnienia nad przebrzmiałemi westchnieniami. To co pani robi w tej chwili.
— A pan wszystko zaraz do mnie stosuje. Nie wzrusza pana Wenecja?...
— Wenecję znam od piętnastu lat, panią zaś od półtrzecia miesiąca zaledwo. I dlatego pani...
— Bawię, jako nowość — zaśmiała się.
— Panno Anno, złośliwość nie jest w pani stylu bezpieczną. Niech ją pani odrzuci. Ale oto złapałem panią na nieszczerości.
Andzia zmieszała się wyraźnie.
— Złośliwą i podejrzliwą nie wolno pani być.
— Dlaczego?
— Bo te wady są udziałem kobiet brzydkich.
— Nie panie. Są właściwością tych, którym się w życiu nie wiedzie.
Oboje razem często z panną Eweliną pływali gondolą po Canal Grande i po mniejszych kanałach. Ale brud i zielona, cuchnąca woda w niektórych zaułkach nie zachwycała. Trzymali chustki przy nosach, płynąc tamtędy. Resztki zgniłych jarzyn i owoców, różne śmiecie pławi się bezkarnie w kanałach jak w rynsztoku. Mury domów, zielone od wilgoci, mchem i pleśnią pokryte. Ze schodów, opadających gdzie niegdzie wprost do wody, zwisają festony zielonych narośli wodnych, kleistych, które za każdym odpływem lepią się płasko do kamienia, gdy zaś woda, poruszana gondolą uderza w mur, zielone te brody podnoszą się w górę najeżone, wstrętne. Przy świetle słońca wszystko to przybiera malowniczy wygląd, lecz, gdy pada deszcz a niebo powlecze się chmurami Wenecja robi przygnębiające wrażenie jakiejś katastrofy żywiołowej, zalewu przeokropnego, który pochłonie stary gród. Zdaje się wówczas, że zaraz całe miasto zniknie w kanałach, że niema dlań ratunku, że to jest żywy cmentarz. Ponuro i straszno, zagłada wisi nad miastem — ofiarą morza. I trudno wówczas uwierzyć w wiekowe istnienie tych budowli opleśniałych, które nawet trzęsienie ziemi wytrzymywały.
— Wie pani co uważałbym za największą katastrofę, jaką kiedykolwiek świat widział a ludzie zanotowali?....
— Zniknięcie Wenecji z powierzchni morza — dopowiedziała Andzia.
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/156
Ta strona została skorygowana.