— Składam hołd szczerości pani. Zaimponowało mi to, przyznaję. To było bardzo niezwykłe i bardzo ładne. Mam ochotę ucałować pani ręce.
— Niech się pan nie egzaltuje, gondoljer patrzy.
— Ja i egzaltacja? Och nie! Jestem tylko pełen uwielbienia. Ale rzeczywiście ta bestja wywraca na nas oczy. On się namyśla.
— Nad czem?...
— Czyby nie zagrać nam serenady. Zachowanie się moje podsuwa mu wnioski zachęcające. Spytam go.
— Niech pan da spokój.
Horski przemówił do gondoljera po włosku. Tamten mu odpowiedział, pokazując w śmiechu białe zęby.
— Wie pani, o czem on myślał obserwując nas?...
— Naprzykład?
— Że moja odkryta głowa mokła na deszczu, więc nie rozumiał dlaczego ją na ten szwank naraziłem; że wogóle mokniemy na deszczu, on zaś właśnie zapomniał wziąć parasola. Ale chce nas okryć gościnnie swym cuchnącym kaftanem.
— A to się pan zawiódł co do serenady.
— Tak. Widocznie w żadnym wypadku na romantyka nie wyglądam.
Tarłówna i Horski pływali na Lido statkiem i łodzią, zwiedzili fabrykę szkła i marmurów, arsenał, wszystkie pałace przy Canal Grande; Casad’Oro przepyszny i wdzięczny swą koronkową architekturą, pałac Franchetti, nieco cięższy w stylu, lecz równie piękny, pałace Foscari, Contarini, zwany „Casa di Desdemona“, palazzo Sanudo przy wąskim, ślicznym kanaliku z ogrodem po bokach. Z żelaznych sztachetek spływały tu róże pnące i powoje o barwnych, wielkich kielichach. Za sztachetkami rosły magnolje, gdzieniegdzie błysnęły kwitnące migdały; w potopie zieleni ogródka wyglądały jak obnażone, różowe ciałka dzieci igrających w słońcu. Andzia lubiła ten zakątek. Zatrzymywali gondolę przy schodkach wąskiego i wzniesionego trotuarku, obok pałacu, do którego się tędy wchodziło. Wysiadali tam i oparci o mur ogródka ze sztachetką, u góry, pod cieniem zielonych gałęzi prowadzili z sobą długie rozmowy. W tym ustroniu gondoljer śpiewał im raz, na prośbę Andzi, — Sancta Lucyja, — ale tak fałszował niemiłosiernie, że Horski zatykał uszy. Z panną Eweliną odwiedzali przeważnie kościoły, częściej jednak przebywając we dwoje. Panna Niemojska bała się wody i zmęczenia.
Czasem Andzia i Oskar błądzili piechotą po chodnikach po nad kanałami, niejednokrotnie przeciskając się przy samych murach; zaglądali do dziedzińców prywatnych domów „casa privata“, gdzie czarne włoszęta przypatrywały im się biernie,
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/158
Ta strona została skorygowana.