— Ach, daj spokój! Widziałam go parę razy, był na... ostatniej obławie.
— Ale odważny, że się Kościeszy nie obawia. Ciekawam w jaki sposób zginąłby, gdyby się z tobą zaręczył?...
— Loro przestań. Nie dręcz mnie. Pan Drohobycki może być spokojny, zostanie przy życiu.
— Z wielką goryczą mówisz to Andziu.
— Bo goryczy mam pełną duszę...
Na drugi dzień rano Andzia poszła samotnie do parku Monaco. Sama nie wiedząc, kiedy znalazła się na swym ukochanym cyplu. Stanęła przy balustradzie patrząc na morze.
Było wzburzone, groźne jakieś.
Bałwany sine waliły z głębin straszne, ryczące, wzniesione potężnie ponad normę i wściekłe. Na krańcu wód, odmęty czarne, jakby atramentem skropione, bliżej sino-rdzawe, brudną pianą chluszczące. Czasem podnosił się wał zielony i targany huraganem wył, jak zwierz, zwijał swe runa, niby gad potworny, wymiotował pianą i zwalczony nowym lewiatanem, utworzonym z wód, tonął w posępnej głębi.
Morze szarpało się w gniewie, huk fal toczył swe bojowe surmy i gnał z burzliwej przestrzeni do brzegu, jakby grożąc jakby grożąc nawet zagładzie tej wyniosłej skale.
Wicher uderzał w Andzię z zajadłością, cofnęła się w tył i przykucnęła na ławce, oparta mocno o skałę za sobą.
...Dlaczego dziś morze takie groźne i tak mnie nieprzychylnie wita mój cypel ulubiony?... — myślała.
...Poznałam tu Horskiego...
...Może i on dziś przyjdzie?... Lińcia mu powie, że poszłam do parku, domyśli się i przyjdzie napewno...
...Niechby przyszedł, tak tu dziś straszno...
...Jeśli odgadnie i przyjdzie to... Ach, dość zabobonów!...
Andzia czuła, że drży. Z zimna czy z jakiegoś innego powodu?...
...Co się to ze mną wyrabia?...
...Czy i w Wenecji dziś tak samo morze ryczy?... Tam Adryjatyk błękitem nalany, tam słonecznie...
...Jak tam było dobrze... Czy taki spokój błogi jeszcze powróci?... Wracać trzeba... jechać tam!... Drohobycki czeka. Ha, ha, ha!...
...A Kościesza obmyśla jaką by mu trutkę zadać, gdyby?... Ha, ha, ha!...
Śmiała się jak szalona, aż jej od śmiechu i wiatru oczy nabiegły łzami.
Drohobycki czeka. Ha, ha, ha!....
...Bo kto ze mną los swój zwiąże... ten ginie. Nawet Lora mówi odważny Drohobycki... Ach będziesz żył... będziesz!...
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/163
Ta strona została skorygowana.