Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/165

Ta strona została skorygowana.

— Czy pan nie kojarzy tych pojęć z sobą?...
— Nie. Mam wstręt do wszelkiego rodzaju emancypantek i do... ekonomów w spódnicach. Lubię kobiety w kostjumach sportowych, ale nie cierpię kobiet przywłaszczających sobie role męskie. To je psuje. Zwłaszcza kobiety w pani typie. Pani jest przedewszystkiem stworzoną, aby... dawać szczęście i rozkosz mężczyźnie.
Andzia zdrętwiała. On pochylony blisko jej twarzy rzekł mocno:
— Tym mężczyzną ja pragnę zostać.
Słowa i głos jego przeniknęły ją nawskroś. Dreszcz zapomniany od bardzo dawną, ale już zrozumiały, już wyraźny, jął płynąć rozpalonym prądem po żyłach.
Zatrzepotały się jej powieki. Nie chciała spuszczać oczów, ale je spuściła, chciała wyrwać ręce z uścisków i pozostawiła w jego dłoniach.
A oto szept zdławiony nad nią.
— Znowu różowe łuny. Jakiż czar!...
Oprzytomniała.
— Niech pan puści moje ręce.
— A jeśli powiem... nie?
— A jeśli nie puszczę, aż dokończymy rozmowy na łódce w Beaulieu?...
— To... sama je wyrwę.
Zdawało się Andzi, że leci w siny odmęt morski, że woda ją ogarnia i wlecze wprost na dno.
...Ku przeznaczeniu!... ku przeznaczeniu!... ryczą spienione otchłanie.
Horski obrócił rękę dziewczyny i do dłoni jej przykładał usta, zlekka ją całując.
Tarłówna poczuła nad sobą przedziwną moc, rozkazującą, władczą.
Nie oprze się jej. Niema, niema sił...
Podniosła rzęsy. Wilgotne, czarne oczy z fijoletowym odcieniem białek, spoczęły w źrenicach Horskiego...
On rzekł stanowczo:
— Ręki tej już nie puszczę, ten drobiazg jest mój. Biorę sobie panią na własność, panno Anno.
— Niech pan bierze — wypowiedziały jej usta i jej zdecydowane oczy.
Odkrył głowę i spojrzał w jej źrenice... poważnie.
— Dziękuję pani. Pragnąłem tej chwili bardzo gorąco.
Całował jej ręce jak zwykle, z nieco łaskotliwą pożądliwością, ale spokojnie.
Po długiem milczeniu z obu stron, Horski powiódł wzrokiem po Andzi, poprawił na niej osunięte trochę własne palto i, rzekł z uśmiechem: