Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/169

Ta strona została skorygowana.

— Tembardziej! Dziwię się, że mu zaświtał taki pomysł. Oddziedziczyć narzeczoną po zmarłym przyjacielu! To istotnie bohaterstwo! Niema o czem mówić! Gdybym nawet nie była po słowie z Horskim, nie wracałabym do kraju dla Drohobyckiego. Żoną przyjaciela Andrzeja nie zostałabym nigdy. Jest w tem wyłączna psychologja i Lińcia powinna ją zrozumieć. Andrzej to moja świętość, to moja relikwja.
— A Horski.
— On, to moja rzeczywistość, trzeźwa, realna, z ideałami nie mająca nic wspólnego. Może to moje fatum?...
— Andziu! Jezus, Marja, co ty mówisz?...
— Nie wiem nic, tylko czuję, że to moja konieczność. Jest w nim jakaś siła zniewalająca mnie. To mi imponuje, to mnie bierze, to.... rzuca mnie w jego ramiona.
Zaległo milczenie.
Tarłówna rozebrała się i położyła.
— Kiedyż ślub?... — padło ciche pytanie.
— Skoro tylko wszelkie formalności prawne zostaną załatwione. On się tem zajmie drogą korespondencji w naszej djecezji, w Żytomierzu, i w swojej w Anglji. Chodzi o indult i potrzebne papiery.
Niemojska zerwała się z krzesła.
— Jakto, więc nie wracamy do Turzerogów przed ślubem?...
— Nie. Ślub odbędzie się tu w Sainte-Devote. Za jakiś tydzień, dziesięć dni, skoro tylko nadejdą papiery. Po świętach.
— Aneczko!...
Dziewczyna trzęsła się febrycznie. Szarżowała sama przed sobą, udając większą odwagę, niż miała ją w rzeczywistości. Naciągnęła na siebie kołdrę.
— Jak morze dziś szumi, nawet tu słychać. Takie dziś było groźne, złe...
— Aneczko! po co taki pospiech. Nie zawiadomisz Kościeszy?...
— Nie. Dopiero po ślubie poślę zawiadomienie.
— A rodzina twoja?
— Gdzież ona jest?...
— Ciotka Hołowczyńska z Królestwa...
— Ach, legenda ciotki z Królestwa. Widziałam ją mając czternaście lat.
— Jacyś stryjeczni bracia twego ojca...
— Nikt się o mnie nigdy nie troszczył. Nikogo nie znam, jestem sama.
— Bo się wszyscy bali Kościeszy, nie lubili go i unikali od śmierci mamy. Wszystkich zraził.