Popatrzyli sobie w oczy długo. Andzia mocno czerwona, podarła kartę i zaśmiała się.
— Więc dobrze pojedziemy, ale z warunkiem, że pan napisze inaczej.
— Naprzykład?...
— Że na obiad powrócimy.
— To nadzwyczajne! Gdzie pani każe oznaczyć to obiadowe rendez-vous?...
— To już od pana zależy, byle w Monte.
— O ile z panną Eweliną, to mi jest także wszystko jedno gdzie? Oznaczam restaurację Renaissance, blisko mieszkania pań. Lińcia nie sfatyguje nóg. Trzeba wysłać kartę.
Wyszli z altany. Horski złapał stróża parkowego, dał mu napiwek, wytłumaczył dokładnie, gdzie panna Niemojska siada najczęściej na tarasach, jak ubrana, i podał jej rysopis. Za bramą wsiedli do powozu.
— Route de la Corniche — zadysponował Horski.
— Tak daleko?...
— Nic nie szkodzi, mamy czas.
Gdy minęli Monaco i powóz wtoczył się na śliczną górską drogę, Oskar wziął rękę Andzi i patrząc na narzeczoną wzrokiem matowym, który jednak działał na nią jak prąd elektryczny, rzekł z mocą, chociaż zdławionym głosem:
— Ufaj mi zawsze, Anni... i przestań się dręczyć. Co? Wierzysz mi?...
Podniosła na niego źrenice.
— Wierzę nieograniczenie.
— To dobrze. Ja zaś cały płonę, patrząc w twe gwiaździste oczy. To objaw niezwykły. Pragnę cię mieć jaknajprędzej. Upajasz mnie, jak narkotyk.
Zabarwiła się rumieńcem twarz Andzi, wolno, ociężale spuściła długie rzęsy, aż opadły czarną okiścią na policzki.
— Widzę i rozumiem... i powtarzam to co wczoraj. Ocknęła się już w tobie gorąca fala życia i płynie wartko.... Anni...
Draźniąco muskał ustami jej dłoń.
— Tegoż dnia wieczorem, po odejściu Horskiego, Andzia przytulona do Eweliny, szepnęła jej do ucha.
— Nie obawiaj się o mnie Lińciu. Pod opieką Oskara będzie mi dobrze. To moje przeznaczenie....
W tym samym momencie Horski, wracając od narzeczonej, myślał:
... Jest całkowicie pod moim wpływem, tego chciałem i to osiągnąłem...
...Nieodzowna „Lińcia“, cerber w spódnicy mniej mi ufa... patrzy na mnie miłosiernym wzrokiem... boi się, że zadławię pupilkę... Och, to się może zdarzyć. Anni — to ostryżka wzbudzająca apetyt... byłbym w ambarasie, gdyby nie miała po-
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/177
Ta strona została skorygowana.