— I szanował pan te... inne?...
— Och naturalnie, chyba, że same starały się zrobić mi zawód co do siebie. Wówczas bywałem jeszcze bezwzględniejszym. Ale zwykle obserwacja moja, spostrzegawczość i intuicja odczuwała napewno w kobietach... Nordicowe i... Tarłówny.
— Więc i mnie pan odgadł odrazu.
— Chyba dawałem i daję dowody. Chcę, abyś mi była żoną, czyli szanuję cię wyjątkowo.
Andzia podniosła na niego oczy trochę tęskne. Oskar usiadł bliżej i jej rękę z poręczy zsunął dyskretnie za jej plecy, ogarniając ją ramieniem delikatnie. Prawą dłonią przykrył jej rękę leżącą na kolanach. Patrzał na nią długo, w niemem skupieniu. Ona pod mocą jego wzroku czuła, że słabnie.
— Anni, ponawiam moją prośbę; daj mi usta twoje... Cofasz się?... to daremnie, ja nie ustąpię, nazbyt pragnę i pożądam...
Odchyliła w tył głowę ruchem wdzięcznym, oczy, przysłonięte zlekka rzęsami, zalotną migotały trochę przekorą. Wargi świeże, drżały ponętnie, strwożone grożącem niebezpieczeństwem. Ogarniała ją zwolna śpiąca długo, ale zbudzona już, bujna, nieprzezwyciężona niczem namiętność. On był bardzo blisko, czuła już jego ramię zaborcze pociągające ją energicznie. Jeszcze się broniła instynktownie, wiedziona jakąś bojaźnią i wstydliwością. Oskar wzburzony i blady mówił półgłosem.
— Nie uchylaj się, draźnisz mnie, żądam twych ust i ty mi nie odmówisz. Wszak rozkosz pocałunku jest chyba wtedy największą, gdy kobieta sama dobrowolnie odda usta ustom mężczyzny. Co?... Anni...
— Może właśnie... przeciwnie.
Szept jej podziałał na Horskiego jak prąd elektryczny. Nagle, z mocą zacisnął ramię otaczające ją, ręką podtrzymał jej głowę i wargi swe pożądliwe położył na jej roztrzęsionych ustach. Cisnął je władczo, łakomie. Oderwał na chwilę i wpatrzony w jej oczy zamknięte, w trzepoczące powieki i rozpłomienioną twarz, jął mówić głosem zdławionym jakby nie własnym.
— Urokiem tchniesz... ile w tobie jest potężnego powabu kobiecości. Upajasz mnie, Anni, zdolna jesteś poruszyć głaz... Djabeł by się dla ciebie nawrócił, anioł mógłby zgrzeszyć, człowiek musi oszaleć. Nosisz w sobie przepych urody i przepych wdzięku... i... tak ślicznie płoniesz, drżysz w mym uścisku, taka piękna jest twoja namiętność.... Chciałaś abym sam porwał twe usta, aby je posiadł po męsku, bez prośby?... Anni... ty nawet nie wiesz ile było czaru, jakie bogactwo czaru niewieściego w twoich słowach! Ale... ja jestem nienasycony, ja cię pochłonę samem pragnieniem... Ty... rozkoszna...
Nowy pocałunek, parzący jak węgiel rozżarzony, spalił usta Andzi... Poczuła, że traci zmysły.
Działo się z nią coś niesłychanego.
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/187
Ta strona została skorygowana.