Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/188

Ta strona została skorygowana.

Gwałtownie wymknęła się z jego ramion i pędem skoczyła na wyższe schodki. Uciekała przed nim i od tej mocy dziwnej która w krwi jej wirując sprawiała ból nieznośny.
W parku już Horski ją dopędził i nic nie mówiąc, rękę jej wsunął pod swoje ramię. Poszli w milczeniu, Andzia nie śmiała na niego spojrzeć, on nie nalegał. Widząc jej wzburzenie podniecał się coraz silniej. Andzi zaś w miarę uspokojenia krwi rósł dziwny ciężar w duszy. Przygniatał ją, dręczył. Czuła jeszcze na ustach piekące pocałunki Oskara i one to wywołały ów niepokój, jakby wyrzuty sumienia. Znowu załopotał w myśli wspomnień złotych rój... Andrzej z nią na Watażce, w stajence Grześka, pierwszy, niezapomniany, ideału pełen i mocy świętej pocałunek Jędrusia dany jej ustom dziewiczym, nieskalanym. Inny był, inne wywołał uczucia, całkiem różne wrażenia, niebiańskie jakieś. Ten dzisiejszy, jakiż odmienny... nietylko zupełnie ziemski, ale może nawet szatański?... Przy tamtym, z Jędrusiem, dusza śpiewała anielski rapsod, przy tym zagrała krew szaloną fugę zmysłów. Tamten pocałunek ukoił ją, ten rozdrażnił, tamten namaścił jej wargi nektarem upoistym, ten sparzył je boleśnie, czuła niby ranę na ustach.
...A jednak?... a jednak?...
Andzia wzdrygnęła się.
Wstyd, wstręt do samej siebie, upokorzenie jakieś przykre, wyrzut gorzki za sponiewieranie wspomnień drogich, żal, że to się już spełniło, zgrzyt ironji, a jednocześnie dreszcz przejmujący warem, dotąd w żyłach nie wygasły, wszystko to razem zgnębiło Tarłównę, zdeprawowało jej duszę niesłychanie. Zapiekły źrenice Hańdzi, łzy bezwiedne, kropliste zsunęły się po jej policzkach. Odwróciła głowę chcąc je ukryć przed Oskarem, lecz on je spostrzegł. Bez słowa pochylił się i przytulił jej rękę do ust, na twarzy drgnęły mu muskuły nerwowo.
Ona, ujęta niezmiernie, przysunęła się bliżej do jego boku, jakby szukając w nim opieki przed swą udręką.
— Może chcesz, wróćmy w głąb parku?...
— Nie, lepiej chodźmy do ludzi — odszepnęła.
Uderzyła ją myśl... jak on sobie wytłumaczył jej łzy.
On zaś, po długiej chwili, rzekł przeciągle, z odcieniem niecierpliwości.
— Jednym z pierwszych warunków spokoju w życiu jest żyć teraźniejszością. Wszelką przeszłość zaliczyć do historji i traktować jak historję, czyli na chłodno. Ciągle odkopywać przeszłość i oplatać się mrzonkami wspomnień, nigdy się nie zazna, już nie mówię szczęścia, ale nawet zwykłego spokoju, ani zadowolenia.
Zawstydzona tem, że ją odgadł, spuściła oczy i rumieniec krwawy padł na jej twarz delikatną.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .