— Ach tak?... Czemuż nie zawołałaś na mnie.
— Byłaś tak zajętą...
— I rozbawioną dodaj. Wróciliśmy z Nicei na podwieczorek do Paryskiego. Ci panowie są wyborni, w ich towarzystwie można umrzeć, ale nie wolno się nie śmiać.
— Czy w tej toalecie jeździłaś do Nicei?... — spytała Andzia wątpiąco.
— Cóż znowu?... Ach, ty mała dziczko z wołyńskich borów! Widzę, że będę zmuszona cywilizować ciebie. Jakże tam moja służba, dobrze się sprawiła?... pokoje wygodne?...
— Aż nadto Loro, wolałabym skromniejsze, ten mój, z widokiem na morze jest śliczny. Mamy skrupuły, że zajęłyśmy ci takie piękne dwa pokoje.
— Dla was je oddawna przeznaczyłam, uprzedzając służbę. Ale co prawda byłam pewną, że zawiadomicie o przyjeździe, wyjechałabym na spotkanie automobilem, a tak mimowoli stałam się niegościnną.
Lora mówiła z życiem i zbyt głośno, wyglądała na wielką damę zupełnie riwierowego pokroju.
Andzia patrzała na nią badawczo, panna Ewelina bardzo nieufnie. Suknia Lory, głęboko wycięta, trzymała się ramion tylko na wąskich szarfkach. Błękitne zwoje gazy błyszczące od pajlet złocistych, przysłaniały lekką chmurką pysznie rozwiniętą kibić młodej kobiety. We włosach kunsztownie upiętych migotała kometa z brylantów, na szyi lśniły brylantowe łzy spłynięte z cienkiego łańcuszka. Andzia widziała Lorę ostatni raz na pogrzebie w Smoczewie, teraz wydała się jej jeszcze piękniejszą, strój balowy podnosił urodę Lory, podkreślał główne jej cechy — piękność zmysłową i wyzywającą, ale Tarłównę przykro dotknął przepych jej tualety.
— Nie nosisz żałoby Lorko?... A wszak to zaledwo pół roku od śmierci cioci.
— Chodziłam w czerni przez kilka tygodni, nawet było mi bardzo do twarzy, ale to takie smutne, ciężkie, takie... nie tutejsze. I ty chyba, Hańdziu, zdejmiesz te twoje kiry? Dosyć tego, tu inny świat.
— Możebym już nie potrafiła obracać się w jasnej sukni?... — szepnęła Anna.
— Nie bądź Anuś taka smutna, co warte jest życie bez śmiechu i wesela? Ten kto wyławia z życia same blaski, wie, że żyje, wiecznie zaś płakać, tęsknić jest to powolne samobójstwo. Wierz mi Hańdziu, smutek to marny wynalazek, utop go w morzu i bądź jasną, wesołą, jak dawniej pamiętasz?...
Cień przeleciał po twarzy Tarłówny. Panna Ewelina zauważyła to i zmieniła rozmowę.
— Czy i twój mąż, Loro, jest w Kasynie?...
Piękna pani zaśmiała się.
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/19
Ta strona została skorygowana.