Zamęt straszliwy powstał w jej umyśle, głuchy targał ją niepokój. Usłyszała jakby głosy znajome wołające na nią. Głos Andrzeja i czyjś jeszcze; matki czy ciotki Malwiny?... Żałosna twarz Jasia z załzawionemi oczami zamajaczyła przed Andzią.
...Co to jest?... oni mnie przeklinają, czy ostrzegają?...
Czyje to głosy?... żeby już prędzej... prędzej... On ma rację... aby prędzej.
„ Ité missa est“ — popłynęły ciche słowa od ołtarza.
Tarłówna czuła, że drętwieje. Podniosła się, gdy ksiądz czytał ewangelję, bardzo blada, z pałającemi oczyma.
Rzuciła spojrzenie za siebie. Ewelina trzymała wlepione w nią oczy, wszyscy na nią patrzyli, ale Andzia skrzyżowała swój wzrok tylko z Eweliną i przejęta do głębi duszy wymową jej źrenic spuściła powieki.
Ksiądz odszedł od ołtarza. Szwajcar kościelny otworzył drzwiczki presbiterjum.
Horski przysunął się blisko.
— Co ci jest... Anni?... Czego tak drżysz? Bądź spokojna...
Znowu ten sam, co poprzednio, miękki głos.
— Ostatnia chwila nadeszła — szepnęła dziewczyna roztrzęsionemi wargami.
— Czy dlatego tak zbladłaś?... Dzieciaku mój! Nie trwóż się. Niema powodu.
Andzia ujrzała w oczach Horskiego niebywałą łagodność, bezbrzeżną a kojącą. Tyle było w nim siły hypnotyzującej ją, że w tym samym momencie lęk i niepokój Anny pierzchnął odrazu, jakby jednym zamachem Oskara odrzucony.
— Chodźmy już, Anni... patrz jak nas ten szwajcar czerwony zaprasza.
... Jak kat na szafot — przemknęła myśl straszna przez mózg Anny.
Rzuciła się w tył ruchem przerażenia. Oskar zatrzymał ją za rękę. Opamiętała się, zawstydziła.
Razem weszli do presbiterjum i stanęli przy stopniach ołtarza, jednocześnie z księdzem przebranym w kapę.
Rozbrzmiał w kościele hymn Veni Creator, melodyjnie grany na organach.
Ceremonja się rozpoczęła.
Tarłówna była już trzeźwa, pewna siebie. Odpowiadała księdzu drżącym z wrażenia głosem, ale śmiało.
Horski zimnym tonem, z zaledwie dosłyszalną ironją. Złączyły się ich ręce związane stułą, sparzyły ją jego dłonie i mocny jego uścisk.
Zerknęła na niego, gdy wypowiadał słowa przysięgi. Obojętność chłodna była w jego rysach, patrzał na złoty haft kapy, okrywającej siwego monseigneura, jakby badał jej deseń.
Po odbytej ceremonji poczuła na sobie jego oczy.
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/192
Ta strona została skorygowana.