— Dowidzenia! Adieu!...
Automobil zasyczał, zadygotał pod działaniem motoru i lekko ruszył z miejsca włócząc za sobą smugę benzynowego dymu. Na zakręcie, pod górą Andzia obejrzała się. Panna Niemojska stała pod wiaduktem kolejowym, daleko od towarzystwa, goniąc oczyma za odjeżdżającą wychowanką.
Anna patrzała dotąd, aż postać ukochanej nauczycielki znikła jej z oczu.
— Biedna moja Lińcia, sama powróci do kraju.
— Oddawszy pupilkę w ramiona zamorskiego męża. Co?... Ciekawym ich spotkania z Kościeszą?...
— Ach, ona się tam nie pokaże, będzie czekała na nasz przyjazd w Warszawie. Słyszy pan?... grają jakby dla nas.
Mijali właśnie hotel Paryski. W ogrodzie nad tarasami, przy gmachu hotelowym, w altance, orkiestra złożona z kilku artystów, w czerwonych frakach, grała świetne tańce węgierskie.
Andzia oparła się plecami o poduszki siedzenia i do twarzy przysunęła wielką więź kwiatów. Na ramieniu uczuła dotyk ręki męża, usłyszała jego słowa.
— Jesteś już moją niezaprzeczenie, nietylko wedle praw i zapatrywań moich własnych, ale i wszystkie te ceremonje skończone dały mi nareszcie prawo do ciebie.
— Jestem jeszcze w oszołomieniu. Nie mogę uwierzyć, że to już spełnione. Czy to się panu nie wydaje dziwne... że jestem jego żoną?...
— Och, no, dziwi mnie jedynie twoja powściągliwość. Czekam kiedy mi powiesz — panie Horski. — To już byłoby arcynadzwyczajne! Teraz znowu te kwiaty. Jak będziesz się tak niemi zasłaniała, na honor! powyrzucam je w morze. Anni!
Odłożyła bukiet i podała mężowi ręce serdecznym ruchem.
— Nie gniewaj się. Bądź dobry Oskarze.
Przyciągnął ją ku sobie.
— A już się nie boisz? już nie drżysz jak w kościele. Co?...
— Nie. Ufam ci szczerze.
— Jesteś cudny, tylko tchórzliwy dzieciak.
— Życie mnie tego nauczyło.
— No, więc ja cię z tej wady wyleczę.
— O dobrze! Czuję się spokojną, ale tak mi jakoś dziwnie, tak... nowo.
— To nic, trwaj w tem stadjum do Hurlestone House.
Spojrzała na niego zdziwiona.
Lecz w jego oczach zmysłowo przymkniętych wyczytała wszystko co chciał przez to wyrazić, całą plastykę jego myśli.
Ognista barwa wykwitła na jej twarzy, gęste rzęsy zwiesiła na policzki.
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/194
Ta strona została skorygowana.