rzucanych na skały. Zdawało się, że pałacyk drży od naporu wichrów.
Andzię trwożne opadły pytania.
...Gdzie ją los rzucił?... Co ją tu zagnało na obcy ląd, na skały nadmorskie, do tego zameczku, jak gniazdo mew nad falami. Z cichych Turzerogów, z pokoiku na pięterku, gdzie pelargonje kwitły na balkonie, a gołębie zlatywały się chmurą nad jej głową, z lesistych puszcz wilczarskich los rzucił ją oto na brzegi Anglji. Jak to się stało i dlaczego?... Więc przeznaczenie wiodło ją na Riwierę, więc śmierć Jasia była dziełem jej przeznaczenia?... Więc wszystko, co zaszło przedtem i zgon Andrzeja to były szczeble wiodące do szczytu jej przeznaczeń? A czy to już szczyt? Czy w tej mgle która otacza jej małżeństwo z Oskarem, jest coś jeszcze, jakaś odpowiedź na znak zapytania wiszący nad nią od chwili, gdy przyrzekła Oskarowi zostać jego żoną? Czy ten pociąg dziwny i niezrozumiały do niego wpływ jego woli nad nią ma jakiś cel ukryty, dobry czy zły? Może to jest początek lepszej doli, a może nowy żart jej fatum?...
Po ilu wypadkach szła ona do obecnego losu i do małżeństwa swego. Katastrofa kolejowa w Wilczarach. Okszta, ucieczka Lory, śmierć Andrzeja, wreszcie śmierć ciotki Smoczyńskiej i zaręczenie się z Jasiem. Ucieczka od niego na Riwierę do Lory i ostatecznie śmierć Jana, fakt epilogowy, który zaprowadził ją do ołtarza z Oskarem.
Przez trzy groby szła do ustalenia swego losu, odmiennego od jej marzeń i nieoczekiwanego. Czy w warunkach takich może być szczęście i czy wogóle znajdzie je ona w pożyciu z Oskarem?...
Huk groźny za oknem wzmagał się i przenikał ją strachem. Tak samo huczało na cyplu skalnym w Monaco, gdy dała słowo Oskarowi. Zawsze burza towarzyszy jej w decydujących momentach z Oskarem. Czy to przepowiednia burzy całego życia?... Nie, nie! Nie spotka ją nic złego. Dość już nieszczęść i niedoli.
Andzia zerwała się z kanapki i krokiem szybkim przebięgła pokój parokrotnie.
— Chcę szczęścia, pragnę go, tęsknię za niem — wołała w duszy podnieconej.
Spostrzegła otwartą walizkę. Ze skrytki wyjęła szkatułkę oksydowaną. Z fotografją Andrzeja podeszła bliżej do seledynowej ampli.
Krzyknęła głucho spojrzawszy w jego rysy. Nerwy szarpnęły się.
— Nie za nic dłużej!
Rzuciła fotografję do szkatułki, zatrzasnęła i schowała szczelnie w kuferku. Podeszła do kozetki przed kominkiem i pa-
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/210
Ta strona została skorygowana.