szyderczych, siwych oczów Kościesza nie mógł znieść, wolał się z tym Anglikiem nie spotykać, choć go nurtowała zawziętość i okrutny gniew.
Pierwszym czynem Andzi w Toporzyskach było pozbycie się Wereżby, w którym odrazu poznała jegomościa, śledzącego ją w Monte-Carlo. Na jego miejsce sprowadziła z powrotem Hadziewicza. Lato i jesień przebyli na wsi, przejeżdżając z Toporzysk do Drakowa i Wilczar.
Andzia pragnęła bardzo, aby Oskar zaklimatyzował się na Wołyniu, aby poczuł się tu obywatelem, Polakiem. Lecz rychło spostrzegła, że go nudzi wieś, że drażnią go miejscowe stosunki.
Konno zwiedzał z żoną folwarki i lasy, dziwiąc się, że są tak wyraźnie jakby z intencją przetrzebione. Patrzał na to tak krytycznie, że Andzi ściskało się serce z obawy i smutnych przeczuć na przyszłość. Najdłużej zainteresowały go fabryki, młyn parowy, gorzelnią, tartaki, natomiast gospodarstwo nudziło go zupełnie i nie wtrącał się doń wcale. Gdy Andzia otrzymała pozwolenie władz na budowę ochrony dla dzieci i szpitalika, Oskar nie podzielał jej radości, przeciwnie skrzywił się z niesmakiem.
— Miła perspektywa! Staniesz się teraz pedagogiem w spódnicy i zdaleka będzie od ciebie zalatywało jodoformem. Pfuj! to okropne!
— Będzie lekarz szpitalny. Ewelina zaś chce być felczerką, czasem ją wyręczę, to chyba nie wiele?... — odpowiedziała wówczas Andzia.
— Wyperswaduj sobie Anni wszelkie zajęcia w szpitalu, na to stanowczo nie pozwalam. Chcę mieć żonę dla siebie, nie zaś do pielęgnowania chorób chamskich. Wykluczone zupełnie.
— Ach Oskarze. Zobaczysz, jak się będą chłopi garnęli do naszego szpitalika; miasto daleko, pomocy niema żadnej.
— Wszystko to pięknie, abyś ty się do tego nie wtrącała. Zastrzegam sobie również, aby Ewelina nie przynosiła z sobą do domu zapachów szpitalnych, nie zniósłbym tego w żadnym razie.
Oskar patrzał niechętnie na roboty około budowy filantropijnych instytucji, nie lubił rozmów o tem, drażniły go narady Andzi z Eweliną i Hadziewiczem. Dał im to kilkakrotnie do zrozumienia, gdy zaś Andzia chciała go zjednać do swej sprawy, odrzekł sucho:
— Moja droga, robisz co ci się podoba, ja nie zabraniam, ale się nie zachwycam, pozwól mi na to przynajmniej... nie zanudzajcie mnie waszą filantropią.
Anna, ze smutkiem zrozumiała wówczas, że Oskara nie przekona sama jednakże jeszcze gorliwiej zajęła się wprowadzeniem w czyn swych ideałów.
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/224
Ta strona została skorygowana.