— Żeby mając tamtą za żonę... werbować taką gęś?...
Tfu!... Ależ łotr!
...Widocznie i po bażantce zapachnie czasem... świninka...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
W tydzień potem Drohobycki udał się na zwiady w stronę Toporzysk, stwierdziwszy dokładnie, że Dulewiczowa wyjechała do Żytomierza.
Na trakcie pod lasem spotkał się nagle z Horskimi, którzy jechali konno. Za nimi kłusował kozaczek dworski.
Anna opięta w czarnej, sukiennej amazonce i w obcisłym, męskiego kroju żakiecie, koloru ciemno-ponsowego, w małym kapelusiku na głowie, wydała się Drohobyckiemu tak piękną, że zapatrzył się w nią jak w obraz.
— Dzień dobry, panie Drohobycki, cóż to nie wita się pan? — zagadnął Horski.
— Przepraszam... chciałem właśnie — bąkał zmieszany.
Wszyscy byli konno, powitali się w milczeniu.
...No, ale i ten wygląda na koniu... postawa, rynsztunek, kostjum... rasowiec — pomyślał Drohobycki.
Drasnęła go nagła zazdrość, że zbyt pewnie rywalizować z Oskarem nie może. Gniew nasunął mu złośliwą myśl dokuczenia Horskiemu.
— Myślałem, że pan dziś w Żytomierzu...
Oskar rzucił bystre, krótkie spojrzenie na Drohobyckiego i ochłódł.
— Nie wybierałem się tam wcale.
— Tak? Słyszałem...
— Ktoś pana mylnie poinformował. Plotkarska okolica.
Andzia patrzała na nich uważnie.
Porozmawiano krótko i Drohobycki pożegnał się.
Odjeżdżając myślał:
— Jednakże to jest prawdziwy szatan, wykierował tamtą babę na dudka, zakpił z niej. Ha! widocznie po tem, co było w parku, miał jej dosyć.
Drohobycki nie chciał przyznać nawet przed sobą, że i sam trochę wpadł. Wstyd mu było z powodu własnej nieostrożności.
— Co między wami zaszło? — spytała Andzia męża.
— Nic szczególnego! Słyszałaś? Ktoś zrobił plotkę, ten powtórzył, ja się zdziwiłem, on się zmieszał i... koniec.
Lecz był to dzień feralny dla Horskiego. Wieczorem przy kolacji, Janusz, który ciągle odbywał wycieczki po okolicy, konno lub rowerem, opowiadał nowiny.