— Bądź spokojny, nie ośmielam Drohobyckiego do takiej gry.
— Per Bacco! Znam się na tem wybornie, wzrok i słuch mam wyostrzony, intuicję również. Draźni mnie ten pan.
— Oskarze, zdaje mi się, że ja prędzej powinnam dziś być rozdraźnioną.
— Z powodu Drohobyckiego?...
— Nie, z powodu... Dulewiczowej.
— Ach, no, o tem myślisz?... Hm!... Dotknęły cię te dzisiejsze wzmianki o Żytomierzu? Ha, ha! paradna ta pani Dulewicz! Zuch baba! pojechała do Żytomierza i czeka tam na mnie.
— Więc to była schadzka umówiona, to... na serjo?...
— Oo! już prolog do dramatu! Moja Anni, wierzysz mi czy nie?...
— Wierzę ci zawsze pragnę, abym nigdy wiary tej nie straciła.
— Nie obawiaj się. To nie jest typ dla wybrednego mężczyzny. Kawał tłustego mięsa nadziany zmysłami, dużo pretensji, niezręcznie tajonej perfidji względem własnego męża. Jest niby zapoznaną przez niego, mówi dużo o swym temperamencie i potrzebach duchowych, jednakże odczuwa się wyraźnie, że są tylko zmysłowe, mężulek nie wystarcza.
— Więc ty pragnąłeś być pocieszycielem?... Widziałam wasz flirt lecz nie sądziłam, że tak daleko zajdziecie.
— Chcesz powiedzieć, że ona zajedzie aż do Żytomierza, bo ja zostałem przy tobie. Flirtowałem z tą damą, gdyż widząc jej namiętność chciałem ją wypróbować. Na takie propozycje biorą się najłatwiej kobiety — gąski. Ona nie może mieć innego określenia, głupia i romansowa. I widzisz... pojechała!
— Ale czy to szlachetnie, Oskarze, robić takie próby?
— Och, och. Samą szlachetnością żyć nie podobna... Szlachetność na śniadanie, na obiad i na kolację?... Pfuj!... Zrobiłem sobie żart z Dulewiczowej, na który się wzięła; wypiła nęcący rosołek ugotowany w garnku mej nieszlachetności, jak mówisz, niech i tak będzie, lecz na jej własnej łatwowierności, naiwności i głupocie, wszystko to okazało się bardzo esencjonalne. Ja wszakże do tej biesiady nie należę, chociaż menu sam ułożyłem. Czy lepiej byłoby może, gdybym za nią podążył. Co?...
— I... odrazu nie miałeś zamiaru jechać?
— Ani trochę, to nie mój gust, takie pulardy w mdłym sosie.
— Jakiś ty cynik! A jednak to ty właśnie doprowadziłeś ją do perfidji, jeśli nie dokonanej, to zamierzonej.
— Czy sądzisz, że jestem pierwszym numerem na romansowej tabeli tej pani?...
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/240
Ta strona została skorygowana.