— Przykro mi, że wogóle jesteś. Ale... skądże wiedział o tem Drohobycki?
— Jakaś plotka, lub zwykły zbieg okoliczności.
— Nie, Drohobycki mówił to z intencją.
— Zatem podsłuchiwał w parku.
— W parku?...
Oskar zaśmiał się.
— Daruj, lecz zabawną jesteś. Chyba rozumiesz, że w takich razach szuka się odosobnienia.
— Nie znam się na tem.
Bardzo mi to miło słyszeć z twych ust, gdyż wogóle kobiety znają się na tem wiele lepiej niż mężczyźni. Ale skąd ten twój suchy, ostry głos? mogłem ci, coprawda, nie dawać żadnych wyjaśnień. Nie poznaję w tobie mojej słodkiej zawsze Anni.
— Ja zaś boję się, że mogę ci już nie ufać bezwzględnie.
Oskar rzucił cygaro i powstał gwałtownie.
— Na honor! dość tej sceny i wymówek. Kontroli nad sobą nie znoszę. Zastrzegam to stanowczo i nieodwołalnie.
— Ja cię nie kontroluję, ja tylko upominam się o swe prawa jako twoja żona.
Zaśmiał się cynicznie.
— O to bądź spokojna, nie ujmę ci ich z pewnością i... quand méme... ty będziesz u mnie zawsze... na wety.
Andzia zerwała się wzburzona.
— Nie rozumiesz mnie i jesteś... bezczelny!
— O! Cóż za wybuch. O cóż ci chodzi?...
— O mój honor kobiecy i o twój własny honor, który ty plamisz. Chcę abyś był uczciwym mężem.
— Ja zaś nie tylko chcę, ale żądam abyś wszelkie morały rzuciła w kąt. Kobieta powinna być tem do czego ją natura stworzyła: do uległości i dawania rozkoszy mężczyźnie. Filozofki i moralistki to potwory kobiece. Jesteś piękną, wolno ci to wyzyskiwać względem mnie, lecz bez zamachów na moją swobodę.
— Za kogo ty mnie masz... Oskarze?!
— Za źródło rozkoszy, z którego, gdy zapragnę mogę pić dowoli, aż do upojenia.
— Więc jestem dla ciebie tylko... tylko twoją sa....
— Och, no, ale wyjątkowo ponętną.
Andzia wybiegła z altany.